czwartek, 18 sierpnia 2016

Rozdział 2

- proszę, jeśli przeczytałeś/aś - zostaw komentarz -

Zasłoniłam dłonią oczy, kiedy poczułam jak promienie słoneczne padają mi na twarz. Wtuliłam się mocniej w białą pościel, próbując uchronić się przed ostrym światłem, lecz nie przynosiło to większych skutków. Wzięłam więc głęboki wdech i przeciągnęłam się na łóżku, po czym podniosłam się na łokciach do pozycji półsiedzącej. Nie zdążyłam nawet rozchylić powiek, kiedy poczułam rozprzestrzeniający się ból w mojej głowie. Momentalnie złapałam się za skronie, rozmasowując delikatnie miejsce z boku, a czoło podparłam drugą ręką. Z każdym nawet najmniejszym ruchem, ból się nasilał, dlatego też na mojej twarzy pojawił się grymas. Zmusiłam się do próby otworzenia oczu, mimo przedzierających się promieni przez okno, gdzieś z mojej prawej strony. Potrzebowałam kilku sekund, by obraz w końcu stał się wyraźny. Włosy zasłaniały mi twarz, dlatego też nie widziałam nic poza moimi nogami i bielą bijącą od prześcieradła. Byłam w samych majtkach i staniku, a kołdrę odkopałam od siebie dwoma ruchami. Szybko okazało się to błędem, kiedy ból w skroniach dał się we znaki.
Jak przez mgłę zaczęło do mnie docierać, że łóżko, na którym się znajduje jest zbyt wielkie, jak na moje, a śnieżnobiała pościel, którą byłam okryta, z pewnością nie należała do mnie. Wszystkie jakie mam, są w pastelowych odcieniach lub w kolorowe kwiaty. Ale nie białe. Dlatego nie miałam już cienia wątpliwości, że nie byłam u siebie w pokoju.
Podniosłam wzrok zauważając, że mam rację. Pokój, o jasnoszarych ścianach i dwóch wielkich oknach przy moim prawym boku, nie należał do mnie. Ani do nikogo, kogo raczej wcześniej odwiedzałam.
W mojej głowie zaczęły kłębić się myśli, gdzie jestem i co tutaj robię. Przypomnienie sobie ostatnich wydarzeń z zeszłej nocy, zdawało się być w tamtej chwili niemal niemożliwe. Płytki oddech i ból nasilający się już nie tylko w skroniach, ale i w klatce piersiowej, zdawał się teraz nie mieć znaczenia. Ciężko się było tym przejmować, skoro nie wiedziałam jak się tu znalazłam. Przebiegłam wzrokiem po pomieszczeniu, i wtedy go zobaczyłam.
Siedział na krześle odwróconym tyłem, z rękoma przerzuconymi przez drewniane oparcie. Jego przenikliwy wzrok był utkwiony we mnie. Zielone tęczówki zdawały się przenikać przez moje ciało i zaglądać w głąb duszy. Nie miałam pojęcia jak długo mnie obserwował, ale na tyle wystarczająco, bym była przerażona tym faktem.
Nie znałam go. A ten jeden epizod w klubie, kiedy patrzył na mnie w taki sam sposób, wcale mnie nie uspokajał. Wręcz przeciwnie, przerażał jeszcze bardziej.
W jednym momencie złapałam zwiniętą w nogach pościel i cofnęłam się jak najdalej mogłam. Kiedy moje plecy zderzyły się z metalową ramą łóżka, naciągnęłam na siebie kołdrę owijając się po samą szyję. Podciągnęłam kolana pod brodę i oplotłam je ramionami. Z nieznajomego nie spuszczałam wzroku nawet na sekundę.
Milczał. A ja wtedy zaczęłam sobie przypominać. Urywki poprzedniego dnia, przelatywały mi przed oczami.
Pijany Toby;
Przystojny barman..podrywał mnie gdy zostałam sama.
I ten chłopak przy barierkach..
Wzięłam drżący oddech. To on. Na pewno.
Rozmowa z Isabelle
Dopiłam sok i poszłam..
Oczami wyobraźni widziałam jak z twarzy odpływają mi wszystkie kolory. Usta się rozchyliły, a ciało zaczęło dygotać z przerażenia, bo wtedy zrozumiałam.
Nie piłam alkoholu. Oni mi coś mi dorzucili.
Odwróciłam głowę w bok czując, że zanoszę się płaczem. Przytknęłam sobie dłoń do ust, a oddech trzykrotnie przyspieszył. Po moim ciele rozlała się fala gorąca, wywołana wstydem, ale i obrzydzeniem.
-  Co to było? - nie poznałam własnego głosu, kiedy zadałam mu to pytanie. Głucha cisza, która mi odpowiedziała, była wystarczającą odpowiedzią.
Poczułam jak zaczyna mnie mdlić. Skręciło mnie w środku i w ostatniej chwili zdążyłam nachylić się poza łóżkiem, kiedy zaczęłam wymiotować. Nie było opcji, bym dobiegła do łazienki, która nawet nie wiem, gdzie się znajdowała.
Chłopak zerwał się na proste nogi i w dwóch krokach przemierzył odległość między nami. Podszedł do mnie i odgarnął włosy z mojej twarzy, łapiąc je z tyłu. Czując jego dotyk, łzy cisnęły mi się do oczu, a organizm ponownie zaczął wydalać zawartość mojego żołądka. Strzepnęłam jego ręce i odepchnęłam od siebie na tyle, na ile w tamtej chwili byłam w stanie. Ostatnią rzeczą, jaką się w tamtej chwili przejmowałam było to, czy moje włosy będą pokryte wymiocinami.
Odsunął się ode mnie i wyszedł. Z głową pochyloną nad podłogą, patrzyłam jak znika za drzwiami i wchodzi do innego pomieszczenia. Kiedy usłyszałam ponownie jego kroki, w obawie, przesunęłam się na drugi kraniec łóżka. Wszedł do pokoju i stanął w bezpiecznej odległości.
- Trzymaj.
Wyciągnął do mnie rękę, trzymając w dłoni ręcznik. Popatrzyłam na materiał leżący w jego dłoni i niepewnie spojrzałam mu w oczy. On także utkwił we mnie swoje zielone tęczówki, lecz poza ich jasną barwą nie mogłam w nich dostrzec nic poza tym. Żadnych emocji.
Wzięłam ręcznik i dla pewności odsunęłam się jeszcze kilka centymetrów w bok. Stał w bezruchu obserwując moje poczynania, a potem wrócił na krzesło ustawione w kącie. Odwrócił je przodem, po czym usiadł, pochylając się i kładąc łokcie na kolanach. Wytarłam usta w ręcznik i odrzuciłam go na bok. Ponownie przykryłam się pościelą, co jakiś czas zerkając na jego ściągniętą w zamyśleniu twarz. Skanowałam równocześnie pokój w poszukiwaniu swoich ubrań, jednak nigdzie ich nie widziałam. Nic nie wskazywało na to, żeby je zemnie zdarł, kiedy..
Zamknęłam oczy zduszając w sobie krzyk. Bałam się, że go rozzłoszczę. Nie wiedziałam do czego był zdolny.
- Co pamiętasz z wczorajszego wieczoru? - brwi miał zmarszczone, a wzrok utkwiony w moich oczach. Splótł ręce przed sobą, czekając na moją odpowiedź. Jak na faceta, który rozmawiał ze swoją ofiarą, zachowywał się dosyć nietypowo. Choć nie do końca wiem, co powinien był robić, ciężko było mi pojąć dlaczego był taki małomówny. Po mojej reakcji na jego dotyk nie podchodził bliżej, niż na odległość kilku kroków, i zdawało się, że śledził każdy mój ruch. Nawet mrugnięcie nie umknęłoby jego uwadze.
Przełknęłam gulę rosnącą w moim gardle i spojrzałam na niego z obawą. Widział, że się go boję. Nie wiem czy to właśnie dlatego nie naciskał na moją odpowiedź, czy może z innego powodu.
- Nic ci nie zrobiłem. Spokojnie.
Jego zachrypnięty głos zdawał się być oddalony o setki mil, zanim dotarł do mnie sens jego słów.
Nie dało mi to jednak poczucia ulgi, bo nie wiedziałam czy mogę mu wierzyć. Skąd miałam mieć pewność, że nie kłamał?
Jego oczy były zimne i  bez wyrazu. Żadnego potwierdzenia, by mówił prawdę.
- Rozebrałeś mnie. - głos mi się załamał, pokazując, że byłam już na skraju wyczerpania.
- Nie myślisz chyba, że cię zgwałciłem? - jego ton był ostry i oskarżycielski. Nie chciałam płakać, lecz jedna, samotna łza spłynęła po moim policzku mimo mojej woli. Nie starłam jej, pozwalając by zmoczyła moją skórę. Najwidoczniej uznał tą reakcję za potwierdzenie. - Nie zrobiłem tego.
Widziałam zdeterminowanie malujące się na jego twarzy, kiedy zaciskał usta w wąską linię. W pomieszczeniu ponownie zapadła cisza. W mojej głowie było zbyt dużo pytań, a zbyt mało odpowiedzi. Pragnęłam dowiedzieć się jak tu trafiłam, i dlaczego właściwie tu jestem, skoro twierdził, że moje obawy są bezpodstawne. Dlatego postanowiłam podjąć rozmowę.
- Niewiele. - odpowiedziałam na jego pytanie zadane dużo wcześniej.
I taka była prawda. Bo niewiele pamiętałam po tym, kiedy Isabelle mnie opuściła. To wszystko działo się tak szybko, a potem.. a potem czułam tylko czyjeś ręce, nie pozwalające mi upaść.
- Kiedy straciłam przytomność.. - zaczęłam niepewnie, przełykając swój strach - ktoś mnie złapał. To byłeś ty, prawda? - głowę miał spuszczoną, kiedy wpatrywał się w drewnianą podłogę. Podniósł z niej wzrok i popatrzył mi głęboko w oczy. Skinął lekko w potwierdzeniu, a ja z tej odległości, byłam ledwo w stanie zauważyć ten gest.
Nie miałam więcej wątpliwości, by mówił prawdę. W mojej głowie pojawiały się urywki zdań, gdy niósł mnie na rękach. Moje ciało było bezwładne, a głowa co chwilę zsuwała się mu z ramienia, jednak pamiętam, że ostatkiem sił próbowałam zapamiętać cokolwiek. I wiem, że na pewno nie obchodził się ze mną jak ze swoją ofiarą, a z kimś, komu starał się pomóc.
- Dlaczego tu jestem? - mój głos był niepewny i nawet w tej całej ciszy ledwo słyszalny. Miałam na myśli, czemu mnie zabrał do swojego mieszkania, ale nie miałam odwagi się poprawić. Mimo wszystko, coś w jego postawie sprawiało, że mnie onieśmielał. Poza tym, z jakiegoś powodu przyglądał mi się tamtej nocy i fakt, że wylądowałam akurat u niego, budził pewne obawy.
- A co? Miałem cię tam zostawić? - prychnął. Skuliłam się jeszcze bardziej. - Pewnie wyświadczyłbym przysługę temu, kto dosypał ci tego gówna do drinka. - patrzył na mnie wyzywająco, jak na kogoś, kto był sam sobie winny.
- To był sok - słowa opuściły moje usta, zanim zdążyłam to przemyśleć. Popatrzył na mnie zdziwiony. Powtórzyłam, poprawiając go - dosypał mi do soku.
Za drugim razem zabrzmiało to jeszcze bardziej żałośnie niż za pierwszym. Nie wiem czemu to zrobiłam. Nie miało to żadnego znaczenia. Widząc jego kpiący wyraz twarzy, poczułam się jak idiotka.
- No tak. To zupełnie zmienia postać rzeczy.
Zaśmiał się bez wesołości i wstał z miejsca. Zanim zdążyłam to przemyśleć, moje ciało zareagowało automatycznie, kuląc się pod ścianą. Ku mojemu zaskoczeniu potrząsnął głową i nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem, choć zdawał sobie sprawę z mojej reakcji.
Wyszedł z pokoju, korytarzem kierując się wzdłuż mieszkania i zniknął na końcu. Kiedy usłyszałam odgłos otwieranych szafek, domyśliłam się, że właśnie tam znajduje się kuchnia.
Podczas jego nieobecności ponownie przejechałam wzrokiem po pomieszczeniu, w poszukiwaniu swoich ubrań. Nigdzie ich nie było. Tego chłopaka też tu nie było, więc nie mogłam go o to zapytać. Chciałam go zawołać, jednak nie miałam pojęcia jak ma na imię.
Schyliłam głowę pod łóżko, jednak tam także nie znalazłam nic, poza kilkoma pustymi puszkami po piwie i kartkami zwiniętymi w kulki. Wstałam z łóżka, owijając się białym materiałem i podreptałam za nim do miejsca, w którym zniknął. Kiedy stanęłam w progu, był odwrócony tyłem do mnie i parzył kawę. Musiałam oprzeć się o framugę, kiedy pulsujący ból ponownie dał się we znaki. Kilka głębszych wdechów, bym w końcu doszła do siebie.
- Gdzie są moje rzeczy? - zapytałam cicho. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle mnie nie usłyszał, dlatego nie wiedziałam czy mam ponowić swoje pytanie. Mimo to, stałam, czekając aż mi odpowie. Ale on w tym czasie zalewał kawę wrzątkiem, by potem wyciągnąć z szafki łyżeczkę i energicznie wymieszać zawartość.
Odchrząknęłam, a on w końcu obrócił się twarzą do mnie. Oparł się niedbale o blat, krzyżując nogi w kostkach, po czym utkwił wzrok we mnie. W jednej ręce trzymał kubek, a drugą ściskał krawędź za sobą. Czułam jak pod wpływem jego wnikliwego spojrzenia, moje ciało się kurczy. Miałam tylko nadzieję, że tego nie dostrzegł. Byłam ciekawa, czy inni ludzie w jego towarzystwie reagują w podobny sposób. Jeśli tak, mógłby zauważyć moje zakłopotanie, bo byłby do tego przyzwyczajony. Choć dla mnie to raczej oczywiste, że tak reaguję, to on nie wyglądał mi na typ faceta, którego interesowałaby dziewczyny mojego pokroju. A nie sądzę, by kobiety, z którymi mógłby się zadawać, zachowywałyby się tak jak ja.
Nie zdecydowałam jeszcze, czy powinnam mu podziękować. Rozsądek podpowiada mi, że nie powinnam mu ufać. Nie chodzi o to, że kieruje się wykreowanymi stereotypami - nie. Nie to mam na myśli. Po prostu, te tatuaże w połączeniu z jego osobą dają mi taki, a nie inny obraz. Poza tym, głównie niepokoi mnie to, że zeszłej nocy nie odrywał ode mnie wzroku, a ja wciąż nie wiem dlaczego. Nic o nim nie wiem, poza faktem, że najwyraźniej uchronił mnie od gwałtu. A to jest powodem, dla którego powinnam być mu wdzięczna do końca życia, i o jeden dzień dłużej.
Usta jednak sznuruję w wąską linię, kiedy spuszczam głowę w dół, patrząc na swoje stopy. Zacieśniam uścisk na cienkim materiale, który w tym momencie stanowi jedyne okrycie dla mojego ciała. Świadomość podpowiada mi, że wyjdę stąd szybciej, jeśli tylko zdobędę się na odrobinę odwagi i spróbuję się z nim dogadać. Wiem jednak, że wcale nie jest to takie proste, kiedy słyszę swój niepewny głos.
- Odpowiesz mi?
Włosy opadają mi na twarz, dlatego nie jestem w stanie dostrzec jaką ma minę. Kolejna chwila, kiedy nic nie mówi, sprawia, że utwierdza mnie w przekonaniu, że nie zamierza tego robić. W momencie kiedy decyduję, że sama poszukam swoich ubrań i podnoszę głowę, on przerywa ciszę.
- Pierwsze drzwi po lewej - mówi, i unosi kubek z parującą cieczą, upijając łyk.
Rozchylam usta żeby mu odpowiedzieć, podziękować, cokolwiek innego, lecz nic nie robię. Pod jego badawczym spojrzeniem, ledwo przełykam ślinę, po czym z trudem, ledwo widocznie potakuję głową. Wychodzę, a kiedy nie jestem już w zasięgu jego wzroku, w końcu łapię normalny oddech.
Nie wiem co jest za pierwszymi drzwiami po lewej, ale liczę, że faktycznie znajdę tam swoje ubrania. Kiedy naciskam na klamkę i popycham drzwi, moim oczom ukazuje się skromnej wielkości łazienka. Nie jest mała, ale nie należy też do ogromnych - po prostu wystarczająca. Nie zwracam jednak zbyt dużej uwagi na szczegóły, bo rozglądając się wokół, szukam tylko tego, co do mnie należy. I widzę. Moje ubrania wiszą na grzejniku przy prysznicu. Podchodzę bliżej i zdejmuję je, choć nie wyglądają tak, jak się spodziewałam. Są całkowicie mokre. Rozkładam je przed sobą, próbując przekonać samą siebie, że nadają się jeszcze do założenia.
Przenoszę wzrok na lustro, i wtedy wzdrygam się, kiedy zauważam, że ten chłopak stoi w drzwiach. Opiera się o framugę, a ręce splata przed sobą na klatce piersiowej. Patrzy na mnie w ten sam przenikliwy sposób, co w pokoju.
Tym razem nie jestem zdziwiona, że się nie odzywa. Dziwić bym się mogła, gdyby to faktycznie zrobił.
Wzdycham i opuszczam ręce wzdłuż ciała.
- Dlaczego moje rzeczy są przemoczone? - mówię, patrząc na niego, jednak tylko w odbiciu. Istnieje bowiem szansa, że nie patrząc mu bezpośrednio w oczy, może będę mniej onieśmielona. Taką mam przynajmniej nadzieję.
Na moment przenosi swój wzrok na ubrania, a potem z powrotem na mnie. Wydaje się kompletnie nie wzruszony tym, że go o to pytam, bo jego twarz zdaje się nie wyrażać żadnych emocji.
- Padało.
I to tyle.
Nic więcej.
Jego odpowiedź składa się zaledwie z tego jednego słowa.
Nie wiem, czy powinnam się śmiać, bo ma mnie za idiotkę. Czuję jak złość opanowuje moje ciało. Nie pamiętam nawet ostatniego razu, kiedy byłabym równie wściekła co w tym momencie. Nie pomyślałabym, że ustalenie, co tak właściwie wydarzyło się wczorajszego dnia, może równać się z czynem niemal niemożliwym. I mimo, że rozsądna Maya nigdy by tak nie zareagowała, w tej chwili daleko mi do rozsądku. Odwracam się do niego twarzą i rzucam mu wściekłe spojrzenie.
- Posłuchaj, nie wiem jak, ale w jakiś sposób znalazłam się tutaj w twoim towarzystwie. Nigdy wcześniej, poza wczorajszym dniem cię nie widziałam. Ktoś ewidentnie dosypał mi czegoś do soku i prawdopodobnie chciał mnie zgwałcić, a wtedy jakimś cudem pojawiasz się ty, i mnie ratujesz. Nie mam pojęcia jak ani dlaczego.. - biorę oddech i zaciskam pięść na materiale, po czym kontynuuję - nie mamy wspólnych znajomych, nikt wcześniej mi o tobie nie wspominał, ani nie wiem jak masz na imię, więc wydaje mi się to nadzwyczaj dziwne. W dodatku obserwowałeś mnie wtedy, tam na górze, a ja następnego dnia, budzę się w twoim pokoju, pół naga, a ty siedzisz spokojnie po drugiej stronie i mnie obserwujesz! Mam więc chyba prawo żądać wyjaśnień, a nie liczyć na jedno słowo z twojej strony! - wyrzucam z siebie, w połowie czując, jak mój głos się łamie. Nigdy wcześniej nie odnosiłam się do nikogo w taki sposób, ale w tym momencie mało mnie to obchodzi. Chcę po prostu dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi, i wyjść stąd raz na zawsze.
Kiedy to wszystko się dzieje, coś w jego postawie się zmienia. Zaciska szczękę, przez co jego rysy twarzy stają się teraz bardziej widoczne.
- Nie krzycz, to ci powiem.
Surowość jego głosu sprawia, że milknę. Zdaje się nie być zadowolony z moich słów, ale mimo to otwiera usta, a ja w końcu mam nadzieję, że powie mi to, czego oczekuję.
- Zanim cię zabrałem, szukałem w zasięgu wzroku kogoś, z kim mogłabyś tam przyjść, lecz nikt wokół się tobą nie interesował. Pomyślałem więc, że najwyraźniej przyszłaś sama.
Bzdury. Obserwował mnie, gdy Isabelle do mnie podeszła. Choć może faktycznie jej nie zauważył? Chcę mu o tym powiedzieć, ale wstrzymuję się, bojąc się że przestanie kontynuować.
Idzie w głąb łazienki i siada na brzegu wanny, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Pochyla się, opierając łokcie na kolanach i wyjaśnia dalej.
- Wiedziałem, że nie mogę cię tam zostawić, bo wiem, jak takie historie zazwyczaj się kończą. Pomyślałem, że zaniosę cię do samochodu, i zobaczę czy nie masz przy sobie dokumentów, bym mógł sprawdzić adres i cię odwieźć. Ale nie miałaś.. - czuję jak mój żołądek się przewraca na myśl, że odwiózłby mnie w takim stanie, gdy rodzice zdążyliby już wrócić do domu. A dowodu faktycznie nie miałam, bo został w mojej torebce w szatni - próbowałem cię wypytać o cokolwiek, ale kompletnie nie reagowałaś. Stwierdziłem, że chyba nie ma innej opcji, niż przeczekanie do rana. Położyłem cię z tyłu i zabrałem tutaj, choć teraz nie wiem czy było to takim dobrym pomysłem, skoro nie dałaś mi okazji nic wyjaśnić, a od razu zaczęłaś mnie oskarżać. Teraz w dodatku na mnie wrzeszczysz. - rzuca pretensjonalnie. Wyprowadza mnie to z równowagi, przez co jest mi nieco wstyd. - A obserwowałem cię dlatego, bo zajmowałaś moje łóżko, a ja nie miałem gdzie spać. Gdybym położył się obok, raczej byłyby marne szanse byś uwierzyła, że wcale cię nie zgwałciłem. Choć i tak wszystko jedno, bo masz mnie za najgorszego gnoja, który się do ciebie dobierał.
Wszystko mówi spokojnie i opanowanie, w odróżnieniu do wcześniejszego warknięcia.
Wyrzuty sumienia, że go o to oskarżyłam, nie dają mi spokoju. Próbuję pocieszyć się myślą, że nikt na moim miejscu nie pomyślałby inaczej, ale nie bardzo mi to pomaga, bo on faktycznie ma rację.
Kiedy unoszę rękę, by przeczesać włosy, zdaję sobie sprawę, że drżą mi dłonie. Mimo, że nie jest to wszystko, czego chciałam się dowiedzieć, czuję ogromną ulgę. Miałam naprawdę sporo szczęścia.
- A co z tym? Dlaczego mnie rozebrałeś? - pytam, wskazując ruchem głowy na swoje rzeczy.
- Kiedy wynosiłem cię z klubu, na zewnątrz była niesamowita ulewa, dlatego też zanim dotarliśmy do mojego samochodu byłaś kompletnie mokra - to by tłumaczyło przemoczone ubrania. - Nie chciałem, żebyś zmoczyła mi łóżko, więc cię rozebrałem - dodaje, wzruszając ramionami. Czuję jak moje policzki pokrywa rumieniec. Był pierwszym mężczyzną, który widział moje ciało.
Początkowo miałam zamiar mu powiedzieć, że nie miał prawa ściągać ze mnie czegokolwiek. W tych okolicznościach nie mogłam tego zrobić. Równie dobrze mógł mnie wykorzystać, tak, jak tamten facet miał zamiar, a mimo to tego nie zrobił. Uratował mnie przed nim, a ja traktuję go w taki sposób. Kim ja jestem, bym mogła mieć do niego wyrzuty?
- Wiem, że miałaś, lub nadal masz mnie za potencjalnego przestępcę - oznajmia ze spokojem. Jego oczy nie mają w sobie jednak żadnej emocji.
- Wcale nie - nie wiem kogo bardziej staram się oszukać. Kiedy widzę jak parska ostentacyjnie, wiem, że na pewno na jego osobie mi się to nie udało.
- Jasne. Wszyscy to robicie - jego głos jest przepełniony jadem, gdy odwraca głowę w bok, przerywając kontakt wzrokowy. Chcę zaprzeczyć, ale nie mogę, bo ma rację. Oceniłam, zanim zdążyłam go wysłuchać.
Opieram się plecami o umywalkę i bębnie po niej palcami. Jedna myśl mnie męczy, i muszę mu ją zadać. To po prostu nie daje mi spokoju, a fakt, że najzwyczajniej próbował to ominąć, jeszcze bardziej mnie intryguje.
- Wciąż nie wiem, czemu mi się tak przyglądałeś w klubie - mam wrażenie, że to ważne. Szatyn prostuje się, zaciskając dłonie w pięści i rozprostowując je na zmianę. Wydaje się spięty, wzrok ma utkwiony w ścianie.
- Musiałaś mnie z kimś pomylić - mówi ostro.
- Nie, jestem pewna, że to byłeś ty. Te tatuaże na rę..
- To nie byłem ja - urywa mi w pół zdania. Zdenerwowanie ogarniające jego ciało sprawia, że się wycofuję i dłużej się nie upieram. Nie muszę nawet zbyt długo się powstrzymywać, bo odpycha się z miejsca i wychodzi na korytarz, zostawiając mnie (po raz drugi dzisiejszego ranka) zupełnie samą.
Odwracam się przodem do lustra i wpatruję się w swoje odbicie. Oczy mam znużone, a widoczne sińce pod nimi jedynie do pogłębiają. Splątane włosy okalają mi twarz i już niemal jęczę na samą myśl o rozczesywaniu tych kołtunów. Ochlapuję twarz wodą, by nieco się rozbudzić, a kiedy kończę, on staje w drzwiach z czystymi ubraniami złożonymi w kostkę. Rzuca nimi w moim kierunku, a ja łapię je w chwili, gdy uderzają mi w klatkę piersiową. Przyciskam do nich ręce i patrzę na niego w skupieniu.
- Załóż je, jeśli chcesz. - mówi, patrząc na mnie od niechcenia. Spuszczam głowę, wpatrując się w materiał.
- Nie musisz.. - zaczynam, ale gdy chcę na niego zerknąć, zauważam, że już wyszedł. Zastanawia mnie czy zrobił to, bym mogła się przebrać, czy po prostu nie chce ze mną gadać. Pewnie jedno i drugie.
Upewniam się, że drzwi są zamknięte i rozkładam otrzymane ubrania. Opuszczam ręcznik, który ląduje na podłodze i szybko wciągam na siebie czarną koszulkę z krótkim rękawem. Przeciągając ją przez głowę, czuję zapach perfum, którym jest przesiąknięty. Na nogi wsuwam ciemnoszare dresy, które ledwo utrzymują się na moich biodrach. Gdyby nie sznurek, którym zwężam szerokość, z całą pewnością zjechałyby mi w dół.
Przeglądając się w lustrze, widzę, że jego rzeczy są na mnie o wiele za duże. W połączeniu z wyraźnym zmęczeniem na twarzy, wygląda to naprawdę źle.
Składam kołdrę i kładę ją koszu do prania, po czym zwijam swoje ubrania pod pachę i otwieram drzwi z cichym skrzypnięciem. Nie wiem, gdzie go szukać, ale moje nogi same prowadzą mnie w stronę kuchni, gdzie faktycznie się znajduje. Siedzi przy wysepce, opierając się łokciami o blat. Kiedy mnie zauważa, przez kilka sekund w jego oczach pojawia się coś innego niż obojętność, lecz nie potrafię stwierdzić co to takiego, bo trwa to na tyle krótko, że mam wrażenie, że najzwyczajniej mi się przywidziało. Szybko skanuje mnie wzrokiem, a potem zatrzymuje go na moich oczach. Otwiera usta, by coś powiedzieć, lecz w tym samym momencie słyszymy szczęk otwieranego zamka. Drzwi otwierają się, a zza nich wyłania się jakiś mężczyzna, który krzyczy już od wejścia.
- Jeden dzień! Jeden pieprzony dzień w tygodniu, kiedy by nie padało. Czy to aż tak wiele? - szamota się z kurtką, a potem rzuca ją na wieszak. Idzie w naszym kierunku, otrzepując kropelki deszczu z włosów. - Poważnie, mam dość. Wyprowadzę się stąd kie..dyś  - kiedy mnie zauważa, słowa więzną mu w gardle. Staje w miejscu i marszczy brwi, przyglądając mi się uważnie. Przenosi wzrok na chłopaka za mną, rzucając mu pytające spojrzenie.
Mam wrażenie, że w jakiś sposób się porozumiewają. Kiedy się w niego wpatruję, zdaję sobie sprawę, że jego też raczej wcześniej nie spotkałam.
- No, Harry.. chyba dobrze zrobiłem, że nie wróciłem na noc - unosi brwi do góry, śmiejąc się przy tym. Jego wzrok ląduje na za dużych ubraniach, które wiszą na moim ciele, i wtedy orientuje się jak to może wyglądać. Żołądek zaciska mi się w supeł, dlatego nie mogę nawet zaprzeczyć jego fałszywym domysłom. Na policzkach czuję delikatne pieczenie, choć wciąż mam nadzieję, że nie pojawiły się na nich rumieńce. Moje myśli i tak wędrują do tego jednego wyrazu.
Harry.
Chłopak, któremu w tym momencie zawdzięczam więcej, niż chcę przed sobą przyznać, ma na imię Harry. Całkiem do niego pasuje.
Harry parska śmiechem, odrywając mnie jednocześnie od swoich myśli.
- Zapomnij - słyszę za plecami jego kpiący głos. - Zwymiotowała, kiedy tylko mnie zobaczyła. Nie liczyłbym na wiele.
Wstrzymuję oddech, jakby jego słowa zadały mi ból fizyczny. Nie wiem czego się po nim spodziewałam, ale na pewno nie tego, że wyśmieje mnie przed.. no właśnie, kim? Swoim kumplem?
To co mówi sprowadza mnie na ziemię. Normuję oddech i zagryzam policzek od wewnątrz.
- Pójdę już - twarz zielonookiego pokrywa bezczelny uśmiech, jednak powoli znika mu z twarzy, kiedy się wycofuję.
- Czekaj! - facet stojący obok mnie, woła za mną, gdy jestem już prawie w połowie drogi do wyjścia. Odwracam się. - Chyba cię nie uraziłem? - w jego oczach maluje się niepewność. Potrząsam głową, i uśmiecham się słabo. Ty nie.
- Nie, w porządku. Myślę, że już sobie wszystko wyjaśniliśmy.. - spoglądam w stronę chłopaka z kręconymi włosami. - naprawdę muszę już iść. Siostra na pewno się o mnie martwi.
Kiedy wspominam o Isabelle, Harry mruży oczy i patrzy na mnie jeszcze bardziej intensywnie niż przed chwilą, choć nie wiedziałam, że to jeszcze możliwe. Pewnie myślał, że nikogo nie obchodzę, a jednak..
- Jasne. Powinniśmy cię podrzucić? - pyta i kieruje wzrok w stronę przyjaciela. Zdaje mi się, że toczy z nim jakąś walkę, lecz tamten wzrusza jedynie ledwo widocznie ramionami, spodziewając się chyba, że tego nie widzę.
Nie zamierzam prosić żadnego z nich o pomoc. To, że Harry uratował mi skórę, nie oznacza, że zyskał moje zaufanie. A tym bardziej nie obdarzyłam nim niebieskookiego szatyna, który wszedł tu zaledwie kilka minut temu.
- Nie. Poradzę sobie.
Zakładam swoje czarne trampki, które leżą przy drzwiach. Nie mam pojęcia w jakiej dzielnicy miasta jestem, ani jak stąd uda dotrzeć mi się do domu.
- Harry.. - zanim zdążam się zorientować co robię, wypowiadam jego imię. Wydaje się równie zdezorientowany co ja, lecz oboje szybko skutecznie to ukrywamy. Chyba nie powinnam go używać, skoro mi się nie przedstawił. - miałam może przy sobie telefon? - pytam nieco zawstydzona. Dziwnie mi rozmawiać o tym, czego nie pamiętam, z kimś, kto może być moim jedynym źródłem informacji.
- Nie, nie miałaś.. - potrząsa głową, co nieco komplikuje moje plany. Jego melodyjny głos dźwięczy w mojej głowie o chwilę zbyt długo. - ale jeśli chcesz, możesz skorzystać z mojego - spokój i harmonia emanująca z jego osoby, powoli przekonuje mnie do tej propozycji. To zadziwiające, jak w ciągu chwili potrafi zmienić diametralnie swój nastrój.
Potakuję delikatnie głową, a on wyciąga z kieszeni spodni swój telefon. Czuję na sobie uważny wzrok ich obojga. Zastanawiam się przez chwilę do kogo powinnam zadzwonić, aż w końcu wybieram odpowiedni numer. Wsłuchuję się w słuchawkę, ignorując ich badawcze spojrzenia i czekając aż osoba po drugiej stronie w końcu odbierze.
- Maya? - zdenerwowany i pełen wyczerpania głos Isabelle odpowiada mi już po dwóch sygnałach. Brzmi jakby już straciła nadzieję, że to mogę być ja.
- Tak, Izzy, to ja. Spokojnie, nic mi nie jest - zapewniam ją, a potem od razu słyszę głośne westchnięcie ulgi. Chłopak o nieznanym mi imieniu podnosi głowę i wpatruje się w Harry'ego ze skinieniem głowy. Nie jestem pewna co chciał tym gestem przekazać, ale wydaje mi się, że miał na myśli to, że to tylko za zasługą Harry'ego jestem w jednym kawałku. Nie zastanawiam się nad tym dłużej, i kontynuuję. - Przyjedź proszę na.. - rzucam pytające spojrzenie w stronę ich dwójki. Harry mówi mi nazwę ulicy. - na Kensington Street. W porządku? - chyba bardziej pytam o to, czy wszystko z nią okej, niż o to czy się zgadza. Słyszę jak łapie nierównomierne oddechy, a jej głos drży, gdy mi odpowiada.
- Tak, zaraz będę. Ale co się stało? Nic ci nie jest?
- Opowiem ci wszystko później, okej? - do moich uszu dociera trzask zamykanych drzwi, więc domyślam się, że wychodzi z domu. Kiedy mruczy coś w potwierdzeniu, postanawiam zapytać ją o to, czego najbardziej się obawiam. - Rodzice wiedzą?
Długie milczenie sprawia, że już znam odpowiedź. Moje nadzieje nikną całkowicie, wraz z jej głosem.
- Maya.. musiałam im powiedzieć.. - w jej głosie słychać skruchę.
- Jasne - pewnie na jej miejscu zrobiłabym to samo, ale teraz wolałabym, by jeszcze trochę poczekała z poinformowaniem ich. - Jedź ostrożnie.
Rozłączamy się obie i oddaję telefon Harry'emu. Dziękuję mu pod nosem i staram się nie patrzeć im w oczy.
- Pójdę już.
- Możesz tu zaczekać, jeśli chcesz.. - głos Harry'ego dziwi chyba nas wszystkich. Po dłuższej chwili dodaje - mogą być korki.
Mam wrażenie, że dokładnie dobiera każde słowo.
- Oh, nie. Mieszkam niedaleko, więc powinna zaraz tu być.
Zdaje mi się, że kącik ust drży mu lekko ku górze, lecz nie pozwala, by na jego twarzy pojawił się uśmiech. Jestem lekko zdziwiona tą reakcją. Drugi chłopak odciąga mnie od tych myśli, klaszcząc w dłonie.
- W takim razie.. miło było cię poznać.. - unosi brwi do góry w pytającym geście. Wtedy zdaję sobie sprawę, że jeszcze się nie przedstawiłam.
- Ah, Maya - mówię, choć nie sądzę, by było to konieczne, skoro nie spotkamy się więcej. Niebieskooki podaje mi rękę z uśmiechem.
- Louis - ściska moją dłoń, lecz jego wzrok wędruję ponad moim ramieniem, na jego przyjaciela. - Długo się już znacie z Harrym? Nigdy wcześniej cię u nas nie widziałem. - przekrzywia głowę w bok i przenosi wzrok na mnie.
Poluźniam uścisk i puszczam jego rękę, patrząc w jego rozbawione oczy. Nie mogę powstrzymać się od myśli, że jego słowa znów mają jakiś podtekst. Nie jestem pewna, ale.. jakby sugerował, że często przebywają u niego kobiety?
Kiedy spoglądam na Harry'ego, ciska w przyjaciela wymownym spojrzeniem, zaciskając szczęki. Wydaje się zły na niego.
Potrząsam głową i cofam się krok w tył.
- Niezupełnie - w ogóle się nie znamy, chcę dodać, patrząc na mężczyznę z kręconymi włosami. - Dziękuję za.. wszystko. - mówię z wahaniem. Potakuje głową, jednak nic nie mówi.
Szybkim krokiem wracam do wyjścia, zanim zrobi się jeszcze bardziej niezręcznie. Drzwi uchylam z lekkim skrzypnięciem, lecz w tym samym momencie zachrypnięty głos przebija się przez ten dźwięk.
- Maya.. - odwracam się. Widzę, że Harry walczy z swoimi myślami. Rozchyla usta i zastanawia się chwilę nad tym, co powiedzieć.
W końcu na jego twarz po raz pierwszy, odkąd go widzę wpłynął uśmiech. Taki, od którego miękną dziewczynom kolana, a oddech staje się płytszy. Przez moment należał do najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek widziałam, dopóki nie zorientowałam się, że stał się bezczelny i wyzywający. A to, co powiedział potem, zabrzmiało jak obietnica.
- Do zobaczenia.
I idąc teraz przez klatkę schodową, te dwa słowa odbijają się echem w mojej głowie. Jeżeli chciał, by nie dawały mi spokoju, to skutecznie mu się to udało.



Hej! ♥
Nie chcę Was już zanudzać swoimi słowami, dlatego tylko proszę o zostawienie opinii, bo jest to dla mnie naprawdę ważne. Pod ostatnim rozdziałem pojawił się zaledwie jeden komentarz, dlatego nie wiem czy mam kontynuować pisanie, bo nie wykazujecie zainteresowania.
Proszę, byście zostawili pod tym postem cokolwiek, bym wiedziała, że moja praca nie idzie na marne. :)
Limit: 3 komentarze = 3 rozdział





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz