czwartek, 18 sierpnia 2016

Rozdział 2

- proszę, jeśli przeczytałeś/aś - zostaw komentarz -

Zasłoniłam dłonią oczy, kiedy poczułam jak promienie słoneczne padają mi na twarz. Wtuliłam się mocniej w białą pościel, próbując uchronić się przed ostrym światłem, lecz nie przynosiło to większych skutków. Wzięłam więc głęboki wdech i przeciągnęłam się na łóżku, po czym podniosłam się na łokciach do pozycji półsiedzącej. Nie zdążyłam nawet rozchylić powiek, kiedy poczułam rozprzestrzeniający się ból w mojej głowie. Momentalnie złapałam się za skronie, rozmasowując delikatnie miejsce z boku, a czoło podparłam drugą ręką. Z każdym nawet najmniejszym ruchem, ból się nasilał, dlatego też na mojej twarzy pojawił się grymas. Zmusiłam się do próby otworzenia oczu, mimo przedzierających się promieni przez okno, gdzieś z mojej prawej strony. Potrzebowałam kilku sekund, by obraz w końcu stał się wyraźny. Włosy zasłaniały mi twarz, dlatego też nie widziałam nic poza moimi nogami i bielą bijącą od prześcieradła. Byłam w samych majtkach i staniku, a kołdrę odkopałam od siebie dwoma ruchami. Szybko okazało się to błędem, kiedy ból w skroniach dał się we znaki.
Jak przez mgłę zaczęło do mnie docierać, że łóżko, na którym się znajduje jest zbyt wielkie, jak na moje, a śnieżnobiała pościel, którą byłam okryta, z pewnością nie należała do mnie. Wszystkie jakie mam, są w pastelowych odcieniach lub w kolorowe kwiaty. Ale nie białe. Dlatego nie miałam już cienia wątpliwości, że nie byłam u siebie w pokoju.
Podniosłam wzrok zauważając, że mam rację. Pokój, o jasnoszarych ścianach i dwóch wielkich oknach przy moim prawym boku, nie należał do mnie. Ani do nikogo, kogo raczej wcześniej odwiedzałam.
W mojej głowie zaczęły kłębić się myśli, gdzie jestem i co tutaj robię. Przypomnienie sobie ostatnich wydarzeń z zeszłej nocy, zdawało się być w tamtej chwili niemal niemożliwe. Płytki oddech i ból nasilający się już nie tylko w skroniach, ale i w klatce piersiowej, zdawał się teraz nie mieć znaczenia. Ciężko się było tym przejmować, skoro nie wiedziałam jak się tu znalazłam. Przebiegłam wzrokiem po pomieszczeniu, i wtedy go zobaczyłam.
Siedział na krześle odwróconym tyłem, z rękoma przerzuconymi przez drewniane oparcie. Jego przenikliwy wzrok był utkwiony we mnie. Zielone tęczówki zdawały się przenikać przez moje ciało i zaglądać w głąb duszy. Nie miałam pojęcia jak długo mnie obserwował, ale na tyle wystarczająco, bym była przerażona tym faktem.
Nie znałam go. A ten jeden epizod w klubie, kiedy patrzył na mnie w taki sam sposób, wcale mnie nie uspokajał. Wręcz przeciwnie, przerażał jeszcze bardziej.
W jednym momencie złapałam zwiniętą w nogach pościel i cofnęłam się jak najdalej mogłam. Kiedy moje plecy zderzyły się z metalową ramą łóżka, naciągnęłam na siebie kołdrę owijając się po samą szyję. Podciągnęłam kolana pod brodę i oplotłam je ramionami. Z nieznajomego nie spuszczałam wzroku nawet na sekundę.
Milczał. A ja wtedy zaczęłam sobie przypominać. Urywki poprzedniego dnia, przelatywały mi przed oczami.
Pijany Toby;
Przystojny barman..podrywał mnie gdy zostałam sama.
I ten chłopak przy barierkach..
Wzięłam drżący oddech. To on. Na pewno.
Rozmowa z Isabelle
Dopiłam sok i poszłam..
Oczami wyobraźni widziałam jak z twarzy odpływają mi wszystkie kolory. Usta się rozchyliły, a ciało zaczęło dygotać z przerażenia, bo wtedy zrozumiałam.
Nie piłam alkoholu. Oni mi coś mi dorzucili.
Odwróciłam głowę w bok czując, że zanoszę się płaczem. Przytknęłam sobie dłoń do ust, a oddech trzykrotnie przyspieszył. Po moim ciele rozlała się fala gorąca, wywołana wstydem, ale i obrzydzeniem.
-  Co to było? - nie poznałam własnego głosu, kiedy zadałam mu to pytanie. Głucha cisza, która mi odpowiedziała, była wystarczającą odpowiedzią.
Poczułam jak zaczyna mnie mdlić. Skręciło mnie w środku i w ostatniej chwili zdążyłam nachylić się poza łóżkiem, kiedy zaczęłam wymiotować. Nie było opcji, bym dobiegła do łazienki, która nawet nie wiem, gdzie się znajdowała.
Chłopak zerwał się na proste nogi i w dwóch krokach przemierzył odległość między nami. Podszedł do mnie i odgarnął włosy z mojej twarzy, łapiąc je z tyłu. Czując jego dotyk, łzy cisnęły mi się do oczu, a organizm ponownie zaczął wydalać zawartość mojego żołądka. Strzepnęłam jego ręce i odepchnęłam od siebie na tyle, na ile w tamtej chwili byłam w stanie. Ostatnią rzeczą, jaką się w tamtej chwili przejmowałam było to, czy moje włosy będą pokryte wymiocinami.
Odsunął się ode mnie i wyszedł. Z głową pochyloną nad podłogą, patrzyłam jak znika za drzwiami i wchodzi do innego pomieszczenia. Kiedy usłyszałam ponownie jego kroki, w obawie, przesunęłam się na drugi kraniec łóżka. Wszedł do pokoju i stanął w bezpiecznej odległości.
- Trzymaj.
Wyciągnął do mnie rękę, trzymając w dłoni ręcznik. Popatrzyłam na materiał leżący w jego dłoni i niepewnie spojrzałam mu w oczy. On także utkwił we mnie swoje zielone tęczówki, lecz poza ich jasną barwą nie mogłam w nich dostrzec nic poza tym. Żadnych emocji.
Wzięłam ręcznik i dla pewności odsunęłam się jeszcze kilka centymetrów w bok. Stał w bezruchu obserwując moje poczynania, a potem wrócił na krzesło ustawione w kącie. Odwrócił je przodem, po czym usiadł, pochylając się i kładąc łokcie na kolanach. Wytarłam usta w ręcznik i odrzuciłam go na bok. Ponownie przykryłam się pościelą, co jakiś czas zerkając na jego ściągniętą w zamyśleniu twarz. Skanowałam równocześnie pokój w poszukiwaniu swoich ubrań, jednak nigdzie ich nie widziałam. Nic nie wskazywało na to, żeby je zemnie zdarł, kiedy..
Zamknęłam oczy zduszając w sobie krzyk. Bałam się, że go rozzłoszczę. Nie wiedziałam do czego był zdolny.
- Co pamiętasz z wczorajszego wieczoru? - brwi miał zmarszczone, a wzrok utkwiony w moich oczach. Splótł ręce przed sobą, czekając na moją odpowiedź. Jak na faceta, który rozmawiał ze swoją ofiarą, zachowywał się dosyć nietypowo. Choć nie do końca wiem, co powinien był robić, ciężko było mi pojąć dlaczego był taki małomówny. Po mojej reakcji na jego dotyk nie podchodził bliżej, niż na odległość kilku kroków, i zdawało się, że śledził każdy mój ruch. Nawet mrugnięcie nie umknęłoby jego uwadze.
Przełknęłam gulę rosnącą w moim gardle i spojrzałam na niego z obawą. Widział, że się go boję. Nie wiem czy to właśnie dlatego nie naciskał na moją odpowiedź, czy może z innego powodu.
- Nic ci nie zrobiłem. Spokojnie.
Jego zachrypnięty głos zdawał się być oddalony o setki mil, zanim dotarł do mnie sens jego słów.
Nie dało mi to jednak poczucia ulgi, bo nie wiedziałam czy mogę mu wierzyć. Skąd miałam mieć pewność, że nie kłamał?
Jego oczy były zimne i  bez wyrazu. Żadnego potwierdzenia, by mówił prawdę.
- Rozebrałeś mnie. - głos mi się załamał, pokazując, że byłam już na skraju wyczerpania.
- Nie myślisz chyba, że cię zgwałciłem? - jego ton był ostry i oskarżycielski. Nie chciałam płakać, lecz jedna, samotna łza spłynęła po moim policzku mimo mojej woli. Nie starłam jej, pozwalając by zmoczyła moją skórę. Najwidoczniej uznał tą reakcję za potwierdzenie. - Nie zrobiłem tego.
Widziałam zdeterminowanie malujące się na jego twarzy, kiedy zaciskał usta w wąską linię. W pomieszczeniu ponownie zapadła cisza. W mojej głowie było zbyt dużo pytań, a zbyt mało odpowiedzi. Pragnęłam dowiedzieć się jak tu trafiłam, i dlaczego właściwie tu jestem, skoro twierdził, że moje obawy są bezpodstawne. Dlatego postanowiłam podjąć rozmowę.
- Niewiele. - odpowiedziałam na jego pytanie zadane dużo wcześniej.
I taka była prawda. Bo niewiele pamiętałam po tym, kiedy Isabelle mnie opuściła. To wszystko działo się tak szybko, a potem.. a potem czułam tylko czyjeś ręce, nie pozwalające mi upaść.
- Kiedy straciłam przytomność.. - zaczęłam niepewnie, przełykając swój strach - ktoś mnie złapał. To byłeś ty, prawda? - głowę miał spuszczoną, kiedy wpatrywał się w drewnianą podłogę. Podniósł z niej wzrok i popatrzył mi głęboko w oczy. Skinął lekko w potwierdzeniu, a ja z tej odległości, byłam ledwo w stanie zauważyć ten gest.
Nie miałam więcej wątpliwości, by mówił prawdę. W mojej głowie pojawiały się urywki zdań, gdy niósł mnie na rękach. Moje ciało było bezwładne, a głowa co chwilę zsuwała się mu z ramienia, jednak pamiętam, że ostatkiem sił próbowałam zapamiętać cokolwiek. I wiem, że na pewno nie obchodził się ze mną jak ze swoją ofiarą, a z kimś, komu starał się pomóc.
- Dlaczego tu jestem? - mój głos był niepewny i nawet w tej całej ciszy ledwo słyszalny. Miałam na myśli, czemu mnie zabrał do swojego mieszkania, ale nie miałam odwagi się poprawić. Mimo wszystko, coś w jego postawie sprawiało, że mnie onieśmielał. Poza tym, z jakiegoś powodu przyglądał mi się tamtej nocy i fakt, że wylądowałam akurat u niego, budził pewne obawy.
- A co? Miałem cię tam zostawić? - prychnął. Skuliłam się jeszcze bardziej. - Pewnie wyświadczyłbym przysługę temu, kto dosypał ci tego gówna do drinka. - patrzył na mnie wyzywająco, jak na kogoś, kto był sam sobie winny.
- To był sok - słowa opuściły moje usta, zanim zdążyłam to przemyśleć. Popatrzył na mnie zdziwiony. Powtórzyłam, poprawiając go - dosypał mi do soku.
Za drugim razem zabrzmiało to jeszcze bardziej żałośnie niż za pierwszym. Nie wiem czemu to zrobiłam. Nie miało to żadnego znaczenia. Widząc jego kpiący wyraz twarzy, poczułam się jak idiotka.
- No tak. To zupełnie zmienia postać rzeczy.
Zaśmiał się bez wesołości i wstał z miejsca. Zanim zdążyłam to przemyśleć, moje ciało zareagowało automatycznie, kuląc się pod ścianą. Ku mojemu zaskoczeniu potrząsnął głową i nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem, choć zdawał sobie sprawę z mojej reakcji.
Wyszedł z pokoju, korytarzem kierując się wzdłuż mieszkania i zniknął na końcu. Kiedy usłyszałam odgłos otwieranych szafek, domyśliłam się, że właśnie tam znajduje się kuchnia.
Podczas jego nieobecności ponownie przejechałam wzrokiem po pomieszczeniu, w poszukiwaniu swoich ubrań. Nigdzie ich nie było. Tego chłopaka też tu nie było, więc nie mogłam go o to zapytać. Chciałam go zawołać, jednak nie miałam pojęcia jak ma na imię.
Schyliłam głowę pod łóżko, jednak tam także nie znalazłam nic, poza kilkoma pustymi puszkami po piwie i kartkami zwiniętymi w kulki. Wstałam z łóżka, owijając się białym materiałem i podreptałam za nim do miejsca, w którym zniknął. Kiedy stanęłam w progu, był odwrócony tyłem do mnie i parzył kawę. Musiałam oprzeć się o framugę, kiedy pulsujący ból ponownie dał się we znaki. Kilka głębszych wdechów, bym w końcu doszła do siebie.
- Gdzie są moje rzeczy? - zapytałam cicho. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle mnie nie usłyszał, dlatego nie wiedziałam czy mam ponowić swoje pytanie. Mimo to, stałam, czekając aż mi odpowie. Ale on w tym czasie zalewał kawę wrzątkiem, by potem wyciągnąć z szafki łyżeczkę i energicznie wymieszać zawartość.
Odchrząknęłam, a on w końcu obrócił się twarzą do mnie. Oparł się niedbale o blat, krzyżując nogi w kostkach, po czym utkwił wzrok we mnie. W jednej ręce trzymał kubek, a drugą ściskał krawędź za sobą. Czułam jak pod wpływem jego wnikliwego spojrzenia, moje ciało się kurczy. Miałam tylko nadzieję, że tego nie dostrzegł. Byłam ciekawa, czy inni ludzie w jego towarzystwie reagują w podobny sposób. Jeśli tak, mógłby zauważyć moje zakłopotanie, bo byłby do tego przyzwyczajony. Choć dla mnie to raczej oczywiste, że tak reaguję, to on nie wyglądał mi na typ faceta, którego interesowałaby dziewczyny mojego pokroju. A nie sądzę, by kobiety, z którymi mógłby się zadawać, zachowywałyby się tak jak ja.
Nie zdecydowałam jeszcze, czy powinnam mu podziękować. Rozsądek podpowiada mi, że nie powinnam mu ufać. Nie chodzi o to, że kieruje się wykreowanymi stereotypami - nie. Nie to mam na myśli. Po prostu, te tatuaże w połączeniu z jego osobą dają mi taki, a nie inny obraz. Poza tym, głównie niepokoi mnie to, że zeszłej nocy nie odrywał ode mnie wzroku, a ja wciąż nie wiem dlaczego. Nic o nim nie wiem, poza faktem, że najwyraźniej uchronił mnie od gwałtu. A to jest powodem, dla którego powinnam być mu wdzięczna do końca życia, i o jeden dzień dłużej.
Usta jednak sznuruję w wąską linię, kiedy spuszczam głowę w dół, patrząc na swoje stopy. Zacieśniam uścisk na cienkim materiale, który w tym momencie stanowi jedyne okrycie dla mojego ciała. Świadomość podpowiada mi, że wyjdę stąd szybciej, jeśli tylko zdobędę się na odrobinę odwagi i spróbuję się z nim dogadać. Wiem jednak, że wcale nie jest to takie proste, kiedy słyszę swój niepewny głos.
- Odpowiesz mi?
Włosy opadają mi na twarz, dlatego nie jestem w stanie dostrzec jaką ma minę. Kolejna chwila, kiedy nic nie mówi, sprawia, że utwierdza mnie w przekonaniu, że nie zamierza tego robić. W momencie kiedy decyduję, że sama poszukam swoich ubrań i podnoszę głowę, on przerywa ciszę.
- Pierwsze drzwi po lewej - mówi, i unosi kubek z parującą cieczą, upijając łyk.
Rozchylam usta żeby mu odpowiedzieć, podziękować, cokolwiek innego, lecz nic nie robię. Pod jego badawczym spojrzeniem, ledwo przełykam ślinę, po czym z trudem, ledwo widocznie potakuję głową. Wychodzę, a kiedy nie jestem już w zasięgu jego wzroku, w końcu łapię normalny oddech.
Nie wiem co jest za pierwszymi drzwiami po lewej, ale liczę, że faktycznie znajdę tam swoje ubrania. Kiedy naciskam na klamkę i popycham drzwi, moim oczom ukazuje się skromnej wielkości łazienka. Nie jest mała, ale nie należy też do ogromnych - po prostu wystarczająca. Nie zwracam jednak zbyt dużej uwagi na szczegóły, bo rozglądając się wokół, szukam tylko tego, co do mnie należy. I widzę. Moje ubrania wiszą na grzejniku przy prysznicu. Podchodzę bliżej i zdejmuję je, choć nie wyglądają tak, jak się spodziewałam. Są całkowicie mokre. Rozkładam je przed sobą, próbując przekonać samą siebie, że nadają się jeszcze do założenia.
Przenoszę wzrok na lustro, i wtedy wzdrygam się, kiedy zauważam, że ten chłopak stoi w drzwiach. Opiera się o framugę, a ręce splata przed sobą na klatce piersiowej. Patrzy na mnie w ten sam przenikliwy sposób, co w pokoju.
Tym razem nie jestem zdziwiona, że się nie odzywa. Dziwić bym się mogła, gdyby to faktycznie zrobił.
Wzdycham i opuszczam ręce wzdłuż ciała.
- Dlaczego moje rzeczy są przemoczone? - mówię, patrząc na niego, jednak tylko w odbiciu. Istnieje bowiem szansa, że nie patrząc mu bezpośrednio w oczy, może będę mniej onieśmielona. Taką mam przynajmniej nadzieję.
Na moment przenosi swój wzrok na ubrania, a potem z powrotem na mnie. Wydaje się kompletnie nie wzruszony tym, że go o to pytam, bo jego twarz zdaje się nie wyrażać żadnych emocji.
- Padało.
I to tyle.
Nic więcej.
Jego odpowiedź składa się zaledwie z tego jednego słowa.
Nie wiem, czy powinnam się śmiać, bo ma mnie za idiotkę. Czuję jak złość opanowuje moje ciało. Nie pamiętam nawet ostatniego razu, kiedy byłabym równie wściekła co w tym momencie. Nie pomyślałabym, że ustalenie, co tak właściwie wydarzyło się wczorajszego dnia, może równać się z czynem niemal niemożliwym. I mimo, że rozsądna Maya nigdy by tak nie zareagowała, w tej chwili daleko mi do rozsądku. Odwracam się do niego twarzą i rzucam mu wściekłe spojrzenie.
- Posłuchaj, nie wiem jak, ale w jakiś sposób znalazłam się tutaj w twoim towarzystwie. Nigdy wcześniej, poza wczorajszym dniem cię nie widziałam. Ktoś ewidentnie dosypał mi czegoś do soku i prawdopodobnie chciał mnie zgwałcić, a wtedy jakimś cudem pojawiasz się ty, i mnie ratujesz. Nie mam pojęcia jak ani dlaczego.. - biorę oddech i zaciskam pięść na materiale, po czym kontynuuję - nie mamy wspólnych znajomych, nikt wcześniej mi o tobie nie wspominał, ani nie wiem jak masz na imię, więc wydaje mi się to nadzwyczaj dziwne. W dodatku obserwowałeś mnie wtedy, tam na górze, a ja następnego dnia, budzę się w twoim pokoju, pół naga, a ty siedzisz spokojnie po drugiej stronie i mnie obserwujesz! Mam więc chyba prawo żądać wyjaśnień, a nie liczyć na jedno słowo z twojej strony! - wyrzucam z siebie, w połowie czując, jak mój głos się łamie. Nigdy wcześniej nie odnosiłam się do nikogo w taki sposób, ale w tym momencie mało mnie to obchodzi. Chcę po prostu dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi, i wyjść stąd raz na zawsze.
Kiedy to wszystko się dzieje, coś w jego postawie się zmienia. Zaciska szczękę, przez co jego rysy twarzy stają się teraz bardziej widoczne.
- Nie krzycz, to ci powiem.
Surowość jego głosu sprawia, że milknę. Zdaje się nie być zadowolony z moich słów, ale mimo to otwiera usta, a ja w końcu mam nadzieję, że powie mi to, czego oczekuję.
- Zanim cię zabrałem, szukałem w zasięgu wzroku kogoś, z kim mogłabyś tam przyjść, lecz nikt wokół się tobą nie interesował. Pomyślałem więc, że najwyraźniej przyszłaś sama.
Bzdury. Obserwował mnie, gdy Isabelle do mnie podeszła. Choć może faktycznie jej nie zauważył? Chcę mu o tym powiedzieć, ale wstrzymuję się, bojąc się że przestanie kontynuować.
Idzie w głąb łazienki i siada na brzegu wanny, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Pochyla się, opierając łokcie na kolanach i wyjaśnia dalej.
- Wiedziałem, że nie mogę cię tam zostawić, bo wiem, jak takie historie zazwyczaj się kończą. Pomyślałem, że zaniosę cię do samochodu, i zobaczę czy nie masz przy sobie dokumentów, bym mógł sprawdzić adres i cię odwieźć. Ale nie miałaś.. - czuję jak mój żołądek się przewraca na myśl, że odwiózłby mnie w takim stanie, gdy rodzice zdążyliby już wrócić do domu. A dowodu faktycznie nie miałam, bo został w mojej torebce w szatni - próbowałem cię wypytać o cokolwiek, ale kompletnie nie reagowałaś. Stwierdziłem, że chyba nie ma innej opcji, niż przeczekanie do rana. Położyłem cię z tyłu i zabrałem tutaj, choć teraz nie wiem czy było to takim dobrym pomysłem, skoro nie dałaś mi okazji nic wyjaśnić, a od razu zaczęłaś mnie oskarżać. Teraz w dodatku na mnie wrzeszczysz. - rzuca pretensjonalnie. Wyprowadza mnie to z równowagi, przez co jest mi nieco wstyd. - A obserwowałem cię dlatego, bo zajmowałaś moje łóżko, a ja nie miałem gdzie spać. Gdybym położył się obok, raczej byłyby marne szanse byś uwierzyła, że wcale cię nie zgwałciłem. Choć i tak wszystko jedno, bo masz mnie za najgorszego gnoja, który się do ciebie dobierał.
Wszystko mówi spokojnie i opanowanie, w odróżnieniu do wcześniejszego warknięcia.
Wyrzuty sumienia, że go o to oskarżyłam, nie dają mi spokoju. Próbuję pocieszyć się myślą, że nikt na moim miejscu nie pomyślałby inaczej, ale nie bardzo mi to pomaga, bo on faktycznie ma rację.
Kiedy unoszę rękę, by przeczesać włosy, zdaję sobie sprawę, że drżą mi dłonie. Mimo, że nie jest to wszystko, czego chciałam się dowiedzieć, czuję ogromną ulgę. Miałam naprawdę sporo szczęścia.
- A co z tym? Dlaczego mnie rozebrałeś? - pytam, wskazując ruchem głowy na swoje rzeczy.
- Kiedy wynosiłem cię z klubu, na zewnątrz była niesamowita ulewa, dlatego też zanim dotarliśmy do mojego samochodu byłaś kompletnie mokra - to by tłumaczyło przemoczone ubrania. - Nie chciałem, żebyś zmoczyła mi łóżko, więc cię rozebrałem - dodaje, wzruszając ramionami. Czuję jak moje policzki pokrywa rumieniec. Był pierwszym mężczyzną, który widział moje ciało.
Początkowo miałam zamiar mu powiedzieć, że nie miał prawa ściągać ze mnie czegokolwiek. W tych okolicznościach nie mogłam tego zrobić. Równie dobrze mógł mnie wykorzystać, tak, jak tamten facet miał zamiar, a mimo to tego nie zrobił. Uratował mnie przed nim, a ja traktuję go w taki sposób. Kim ja jestem, bym mogła mieć do niego wyrzuty?
- Wiem, że miałaś, lub nadal masz mnie za potencjalnego przestępcę - oznajmia ze spokojem. Jego oczy nie mają w sobie jednak żadnej emocji.
- Wcale nie - nie wiem kogo bardziej staram się oszukać. Kiedy widzę jak parska ostentacyjnie, wiem, że na pewno na jego osobie mi się to nie udało.
- Jasne. Wszyscy to robicie - jego głos jest przepełniony jadem, gdy odwraca głowę w bok, przerywając kontakt wzrokowy. Chcę zaprzeczyć, ale nie mogę, bo ma rację. Oceniłam, zanim zdążyłam go wysłuchać.
Opieram się plecami o umywalkę i bębnie po niej palcami. Jedna myśl mnie męczy, i muszę mu ją zadać. To po prostu nie daje mi spokoju, a fakt, że najzwyczajniej próbował to ominąć, jeszcze bardziej mnie intryguje.
- Wciąż nie wiem, czemu mi się tak przyglądałeś w klubie - mam wrażenie, że to ważne. Szatyn prostuje się, zaciskając dłonie w pięści i rozprostowując je na zmianę. Wydaje się spięty, wzrok ma utkwiony w ścianie.
- Musiałaś mnie z kimś pomylić - mówi ostro.
- Nie, jestem pewna, że to byłeś ty. Te tatuaże na rę..
- To nie byłem ja - urywa mi w pół zdania. Zdenerwowanie ogarniające jego ciało sprawia, że się wycofuję i dłużej się nie upieram. Nie muszę nawet zbyt długo się powstrzymywać, bo odpycha się z miejsca i wychodzi na korytarz, zostawiając mnie (po raz drugi dzisiejszego ranka) zupełnie samą.
Odwracam się przodem do lustra i wpatruję się w swoje odbicie. Oczy mam znużone, a widoczne sińce pod nimi jedynie do pogłębiają. Splątane włosy okalają mi twarz i już niemal jęczę na samą myśl o rozczesywaniu tych kołtunów. Ochlapuję twarz wodą, by nieco się rozbudzić, a kiedy kończę, on staje w drzwiach z czystymi ubraniami złożonymi w kostkę. Rzuca nimi w moim kierunku, a ja łapię je w chwili, gdy uderzają mi w klatkę piersiową. Przyciskam do nich ręce i patrzę na niego w skupieniu.
- Załóż je, jeśli chcesz. - mówi, patrząc na mnie od niechcenia. Spuszczam głowę, wpatrując się w materiał.
- Nie musisz.. - zaczynam, ale gdy chcę na niego zerknąć, zauważam, że już wyszedł. Zastanawia mnie czy zrobił to, bym mogła się przebrać, czy po prostu nie chce ze mną gadać. Pewnie jedno i drugie.
Upewniam się, że drzwi są zamknięte i rozkładam otrzymane ubrania. Opuszczam ręcznik, który ląduje na podłodze i szybko wciągam na siebie czarną koszulkę z krótkim rękawem. Przeciągając ją przez głowę, czuję zapach perfum, którym jest przesiąknięty. Na nogi wsuwam ciemnoszare dresy, które ledwo utrzymują się na moich biodrach. Gdyby nie sznurek, którym zwężam szerokość, z całą pewnością zjechałyby mi w dół.
Przeglądając się w lustrze, widzę, że jego rzeczy są na mnie o wiele za duże. W połączeniu z wyraźnym zmęczeniem na twarzy, wygląda to naprawdę źle.
Składam kołdrę i kładę ją koszu do prania, po czym zwijam swoje ubrania pod pachę i otwieram drzwi z cichym skrzypnięciem. Nie wiem, gdzie go szukać, ale moje nogi same prowadzą mnie w stronę kuchni, gdzie faktycznie się znajduje. Siedzi przy wysepce, opierając się łokciami o blat. Kiedy mnie zauważa, przez kilka sekund w jego oczach pojawia się coś innego niż obojętność, lecz nie potrafię stwierdzić co to takiego, bo trwa to na tyle krótko, że mam wrażenie, że najzwyczajniej mi się przywidziało. Szybko skanuje mnie wzrokiem, a potem zatrzymuje go na moich oczach. Otwiera usta, by coś powiedzieć, lecz w tym samym momencie słyszymy szczęk otwieranego zamka. Drzwi otwierają się, a zza nich wyłania się jakiś mężczyzna, który krzyczy już od wejścia.
- Jeden dzień! Jeden pieprzony dzień w tygodniu, kiedy by nie padało. Czy to aż tak wiele? - szamota się z kurtką, a potem rzuca ją na wieszak. Idzie w naszym kierunku, otrzepując kropelki deszczu z włosów. - Poważnie, mam dość. Wyprowadzę się stąd kie..dyś  - kiedy mnie zauważa, słowa więzną mu w gardle. Staje w miejscu i marszczy brwi, przyglądając mi się uważnie. Przenosi wzrok na chłopaka za mną, rzucając mu pytające spojrzenie.
Mam wrażenie, że w jakiś sposób się porozumiewają. Kiedy się w niego wpatruję, zdaję sobie sprawę, że jego też raczej wcześniej nie spotkałam.
- No, Harry.. chyba dobrze zrobiłem, że nie wróciłem na noc - unosi brwi do góry, śmiejąc się przy tym. Jego wzrok ląduje na za dużych ubraniach, które wiszą na moim ciele, i wtedy orientuje się jak to może wyglądać. Żołądek zaciska mi się w supeł, dlatego nie mogę nawet zaprzeczyć jego fałszywym domysłom. Na policzkach czuję delikatne pieczenie, choć wciąż mam nadzieję, że nie pojawiły się na nich rumieńce. Moje myśli i tak wędrują do tego jednego wyrazu.
Harry.
Chłopak, któremu w tym momencie zawdzięczam więcej, niż chcę przed sobą przyznać, ma na imię Harry. Całkiem do niego pasuje.
Harry parska śmiechem, odrywając mnie jednocześnie od swoich myśli.
- Zapomnij - słyszę za plecami jego kpiący głos. - Zwymiotowała, kiedy tylko mnie zobaczyła. Nie liczyłbym na wiele.
Wstrzymuję oddech, jakby jego słowa zadały mi ból fizyczny. Nie wiem czego się po nim spodziewałam, ale na pewno nie tego, że wyśmieje mnie przed.. no właśnie, kim? Swoim kumplem?
To co mówi sprowadza mnie na ziemię. Normuję oddech i zagryzam policzek od wewnątrz.
- Pójdę już - twarz zielonookiego pokrywa bezczelny uśmiech, jednak powoli znika mu z twarzy, kiedy się wycofuję.
- Czekaj! - facet stojący obok mnie, woła za mną, gdy jestem już prawie w połowie drogi do wyjścia. Odwracam się. - Chyba cię nie uraziłem? - w jego oczach maluje się niepewność. Potrząsam głową, i uśmiecham się słabo. Ty nie.
- Nie, w porządku. Myślę, że już sobie wszystko wyjaśniliśmy.. - spoglądam w stronę chłopaka z kręconymi włosami. - naprawdę muszę już iść. Siostra na pewno się o mnie martwi.
Kiedy wspominam o Isabelle, Harry mruży oczy i patrzy na mnie jeszcze bardziej intensywnie niż przed chwilą, choć nie wiedziałam, że to jeszcze możliwe. Pewnie myślał, że nikogo nie obchodzę, a jednak..
- Jasne. Powinniśmy cię podrzucić? - pyta i kieruje wzrok w stronę przyjaciela. Zdaje mi się, że toczy z nim jakąś walkę, lecz tamten wzrusza jedynie ledwo widocznie ramionami, spodziewając się chyba, że tego nie widzę.
Nie zamierzam prosić żadnego z nich o pomoc. To, że Harry uratował mi skórę, nie oznacza, że zyskał moje zaufanie. A tym bardziej nie obdarzyłam nim niebieskookiego szatyna, który wszedł tu zaledwie kilka minut temu.
- Nie. Poradzę sobie.
Zakładam swoje czarne trampki, które leżą przy drzwiach. Nie mam pojęcia w jakiej dzielnicy miasta jestem, ani jak stąd uda dotrzeć mi się do domu.
- Harry.. - zanim zdążam się zorientować co robię, wypowiadam jego imię. Wydaje się równie zdezorientowany co ja, lecz oboje szybko skutecznie to ukrywamy. Chyba nie powinnam go używać, skoro mi się nie przedstawił. - miałam może przy sobie telefon? - pytam nieco zawstydzona. Dziwnie mi rozmawiać o tym, czego nie pamiętam, z kimś, kto może być moim jedynym źródłem informacji.
- Nie, nie miałaś.. - potrząsa głową, co nieco komplikuje moje plany. Jego melodyjny głos dźwięczy w mojej głowie o chwilę zbyt długo. - ale jeśli chcesz, możesz skorzystać z mojego - spokój i harmonia emanująca z jego osoby, powoli przekonuje mnie do tej propozycji. To zadziwiające, jak w ciągu chwili potrafi zmienić diametralnie swój nastrój.
Potakuję delikatnie głową, a on wyciąga z kieszeni spodni swój telefon. Czuję na sobie uważny wzrok ich obojga. Zastanawiam się przez chwilę do kogo powinnam zadzwonić, aż w końcu wybieram odpowiedni numer. Wsłuchuję się w słuchawkę, ignorując ich badawcze spojrzenia i czekając aż osoba po drugiej stronie w końcu odbierze.
- Maya? - zdenerwowany i pełen wyczerpania głos Isabelle odpowiada mi już po dwóch sygnałach. Brzmi jakby już straciła nadzieję, że to mogę być ja.
- Tak, Izzy, to ja. Spokojnie, nic mi nie jest - zapewniam ją, a potem od razu słyszę głośne westchnięcie ulgi. Chłopak o nieznanym mi imieniu podnosi głowę i wpatruje się w Harry'ego ze skinieniem głowy. Nie jestem pewna co chciał tym gestem przekazać, ale wydaje mi się, że miał na myśli to, że to tylko za zasługą Harry'ego jestem w jednym kawałku. Nie zastanawiam się nad tym dłużej, i kontynuuję. - Przyjedź proszę na.. - rzucam pytające spojrzenie w stronę ich dwójki. Harry mówi mi nazwę ulicy. - na Kensington Street. W porządku? - chyba bardziej pytam o to, czy wszystko z nią okej, niż o to czy się zgadza. Słyszę jak łapie nierównomierne oddechy, a jej głos drży, gdy mi odpowiada.
- Tak, zaraz będę. Ale co się stało? Nic ci nie jest?
- Opowiem ci wszystko później, okej? - do moich uszu dociera trzask zamykanych drzwi, więc domyślam się, że wychodzi z domu. Kiedy mruczy coś w potwierdzeniu, postanawiam zapytać ją o to, czego najbardziej się obawiam. - Rodzice wiedzą?
Długie milczenie sprawia, że już znam odpowiedź. Moje nadzieje nikną całkowicie, wraz z jej głosem.
- Maya.. musiałam im powiedzieć.. - w jej głosie słychać skruchę.
- Jasne - pewnie na jej miejscu zrobiłabym to samo, ale teraz wolałabym, by jeszcze trochę poczekała z poinformowaniem ich. - Jedź ostrożnie.
Rozłączamy się obie i oddaję telefon Harry'emu. Dziękuję mu pod nosem i staram się nie patrzeć im w oczy.
- Pójdę już.
- Możesz tu zaczekać, jeśli chcesz.. - głos Harry'ego dziwi chyba nas wszystkich. Po dłuższej chwili dodaje - mogą być korki.
Mam wrażenie, że dokładnie dobiera każde słowo.
- Oh, nie. Mieszkam niedaleko, więc powinna zaraz tu być.
Zdaje mi się, że kącik ust drży mu lekko ku górze, lecz nie pozwala, by na jego twarzy pojawił się uśmiech. Jestem lekko zdziwiona tą reakcją. Drugi chłopak odciąga mnie od tych myśli, klaszcząc w dłonie.
- W takim razie.. miło było cię poznać.. - unosi brwi do góry w pytającym geście. Wtedy zdaję sobie sprawę, że jeszcze się nie przedstawiłam.
- Ah, Maya - mówię, choć nie sądzę, by było to konieczne, skoro nie spotkamy się więcej. Niebieskooki podaje mi rękę z uśmiechem.
- Louis - ściska moją dłoń, lecz jego wzrok wędruję ponad moim ramieniem, na jego przyjaciela. - Długo się już znacie z Harrym? Nigdy wcześniej cię u nas nie widziałem. - przekrzywia głowę w bok i przenosi wzrok na mnie.
Poluźniam uścisk i puszczam jego rękę, patrząc w jego rozbawione oczy. Nie mogę powstrzymać się od myśli, że jego słowa znów mają jakiś podtekst. Nie jestem pewna, ale.. jakby sugerował, że często przebywają u niego kobiety?
Kiedy spoglądam na Harry'ego, ciska w przyjaciela wymownym spojrzeniem, zaciskając szczęki. Wydaje się zły na niego.
Potrząsam głową i cofam się krok w tył.
- Niezupełnie - w ogóle się nie znamy, chcę dodać, patrząc na mężczyznę z kręconymi włosami. - Dziękuję za.. wszystko. - mówię z wahaniem. Potakuje głową, jednak nic nie mówi.
Szybkim krokiem wracam do wyjścia, zanim zrobi się jeszcze bardziej niezręcznie. Drzwi uchylam z lekkim skrzypnięciem, lecz w tym samym momencie zachrypnięty głos przebija się przez ten dźwięk.
- Maya.. - odwracam się. Widzę, że Harry walczy z swoimi myślami. Rozchyla usta i zastanawia się chwilę nad tym, co powiedzieć.
W końcu na jego twarz po raz pierwszy, odkąd go widzę wpłynął uśmiech. Taki, od którego miękną dziewczynom kolana, a oddech staje się płytszy. Przez moment należał do najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek widziałam, dopóki nie zorientowałam się, że stał się bezczelny i wyzywający. A to, co powiedział potem, zabrzmiało jak obietnica.
- Do zobaczenia.
I idąc teraz przez klatkę schodową, te dwa słowa odbijają się echem w mojej głowie. Jeżeli chciał, by nie dawały mi spokoju, to skutecznie mu się to udało.



Hej! ♥
Nie chcę Was już zanudzać swoimi słowami, dlatego tylko proszę o zostawienie opinii, bo jest to dla mnie naprawdę ważne. Pod ostatnim rozdziałem pojawił się zaledwie jeden komentarz, dlatego nie wiem czy mam kontynuować pisanie, bo nie wykazujecie zainteresowania.
Proszę, byście zostawili pod tym postem cokolwiek, bym wiedziała, że moja praca nie idzie na marne. :)
Limit: 3 komentarze = 3 rozdział





wtorek, 9 sierpnia 2016

Rozdział 1

- proszę, jeśli przeczytałeś/aś - zostaw komentarz -

Nacisnęłam łokciem na klamkę i popchnęłam nogą drzwi. Kilkanaście książek, które trzymałam ułożone w dłoniach sprawiały mi niemały kłopot. Chwiejnym krokiem poszłam do salonu, przyciskając podbródek do ostatniej lektury, bojąc się, że mogły mi się wyślizgnąć. Miałam jedynie nadzieję, że uda mi się je donieść w tym stanie do stolika.
Kiedy schyliłam się, by je odłożyć, dwie górne książki wysunęły się i spadły obok moich butów. Podniosłam je oglądając, czy aby na pewno nic im się nie stało i odłożyłam na swoje miejsce.
- Prawdopodobnie w całym moim życiu nie przeczytałam choćby połowy tej ilości, - dobiegł mnie głos Isabelle. Obróciłam głowę w jej kierunku widząc, jak wpatrywała się we mnie z widocznym szokiem na twarzy. Przestała na moment kroić marchewkę i skanowała powieści, które wypożyczyłam z biblioteki.
Isabelle jest starsza ode mnie o trzy lata i dziewięć miesięcy (czyli tak naprawdę o cztery) i jest nieco wyższa ode mnie - zaledwie pięć centymetrów. Poza tym, całkowicie się różnimy zarówno pod względem wyglądu, jak i charakteru. Kiedyś, zanim jeszcze przefarbowała włosy na jasnoróżowy kolor, niektórzy członkowie rodziny twierdzili, zauważali jakieś tam podobieństwo, choć ja nigdy tego nie dostrzegłam. Od dziecka miałam lekko kręcone włosy, tworzące nieregularne fale, w przeciwieństwie do mojej siostry, która nic nie musiała robić ze swoimi, a i tak zawsze były idealnie gładkie i proste. Kiedy byłam młodsza, niesamowicie jej tego zazdrościłam, ale teraz dorosłam i nie sprawia mi to różnicy. Zdążyłam już przywyknąć do swoich delikatnych, ciemnobrązowych loków.
- Myślisz, że to wszystko? - parsknął tata, kiedy wszedł za mną do domu -  Też tak myślałem, dopóki nie zobaczyłem Lucasa wychodzącego tuż za Mayą. - zasapany wniósł resztę moich rzeczy. Przez stos książek, które zasłaniały mu twarz, nie był w stanie nic zobaczyć, dlatego pokierowałam nim i wskazałam gdzie ma je położyć.
Lucas był moim najlepszym i jedynym przyjacielem. Poznaliśmy się w pierwszej klasie podstawówki, kiedy przeprowadził się do Londynu wraz z rodzicami. Nasza wychowawczyni pozwoliła mu usiąść z kim tylko zechce. Bez wahania podszedł do mojej ławki, ignorując namowy innych dziewczynek. Zapytał czy nie mam nic przeciwko, by zajął miejsce po mojej prawej stronie. Oczywiście nie miałam. Od tamtej pory jesteśmy nierozłączni. Nawet teraz, gdy minęło tyle czasu, i oboje kończymy ostatnią klasę liceum.
Moi rodzice uwielbiają Luke'a i cieszą się, że mam u swego boku kogoś takiego. Ale to tylko jedna z przyczyn. Popierają naszą przyjaźń głównie dlatego, że uważają, że w razie niebezpieczeństw 'będzie bronić mnie męska ręka'.
Mój tata jest prokuratorem, jednym z najlepszych w mieście. Zna od groma przypadków, w których przez brak interwencji osób trzecich, dziewczyny w moim wieku zostały zgwałcone, lub co gorsza zamordowane.
Tata właśnie wracał z sądu, kiedy zadzwoniłam do niego, czy mógłby po mnie przyjechać. Z Lucasem nie byliśmy w stanie sami przetransportować tylu książek. Drugą sprawą było to, że w ciągu tych kilku godzin, które spędziliśmy w bibliotece, pogoda całkowicie się zepsuła. Z lekkich promieni słonecznych, przebijających się przez chmury, niebo nagle zrobiło się szare i niespodziewanie lunęło jak z cebra. Choć nie powinno być w tym nic dziwnego, bo w końcu jest połowa listopada, a my mieszkamy w Londynie.
- Zdejmij kurtkę i te przemoczone ubrania, skarbie. Zaraz będzie obiad. - ciepły głos mamy przebił się przez moje myśli. Tata zdążył już zrzucić z siebie płaszcz podczas gdy ja wciąż stałam w tym samym miejscu, trzymając dłoń na Dumie i Uprzedzeniu. 
Czym prędzej zdjęłam kurtkę i pobiegłam do swojego pokoju. Mokre ubrania zawiesiłam na kaloryferze, i włożyłam na siebie czarne legginsy oraz zbyt szeroką bluzę z kapturem. Na gołe stopy wsunęłam puchate skarpetki. W drodze do jadalni spięłam włosy w niechlujnego koka, a następnie szybko pobiegłam umyć ręce.
Weszłam do kuchni, uwiesiłam się mamie na ramieniu i przywitałam ją buziakiem w policzek.
- Pomóc w czymś? - zapytałam i podkradłam Isabelle plasterek pokrojonego ogórka. Uderzyła mnie w rękę, przeganiając od siebie. Puściłam jej buziaka w powietrzu i oparłam się o blat.
Moje relacje z siostrą określam jako.. dobre. Często zdarzają nam się wzajemne docinki. Od czasu do czasu sprzeczamy się o byle głupoty, ale wydaje mi się, że to normalne. Myślę, że jest to spowodowanie naszymi znacznie odmiennymi charakterami. Odkąd pamiętam, to zawsze ja byłam tą, która potrafiła ustąpić, w przeciwieństwie do Isabelle. Ona wiecznie musiała postawić na swoim. Mimo wszystko nigdy nie przeszkadzało to jakoś szczególnie w naszych relacjach. Wiedziałyśmy, że obojętnie od sytuacji możemy liczyć na pomoc tej drugiej.
- Możesz nakryć do stołu. - mama poprosiła, podając mi serwetki. Zabrałam ze sobą jeszcze sztućce i udałam się do jadalni.
Po kilku minutach wszystko było jest gotowe. Mama przyniosła swoje popisowe danie - pieczonego kurczaka w sosie curry, i osobno dla mnie makaron ze szpinakiem z serem feta. Nie przełknęłabym nawet kawałka mięsa. Jestem wegetarianką.
W trakcie posiłku opowiadamy sobie jak nam minął dzień. Isabelle mówi, że egzaminy na studiach poszły jej lepiej niż się spodziewała. Ja również dodaję, że sprawdzian semestralny z matematyki poszedł mi całkiem dobrze, co spotyka się z komentarzem ze strony Izzy, że to oczywiste, bo przecież jestem kujonką. Bronię się mówiąc, że wcale tak nie jest. Przyznam jednak, że nie mogę narzekać na swoje oceny. Nauka nigdy nie sprawiała mi większych trudności.
- Arthurze, może opowiesz nam jak ci minął dzień w pracy? - mama uciszyła nasze przekomarzania, rzucając wymowne spojrzenie. Spuściłam głowę w dół, wbijając wzrok w talerz.
- W porządku. Z tego co widziałem w papierach, znowu doszło mi kilka rozpraw. Głównie kradzieże lub pobicia. - westchnął wycierając usta serwetką.
- Ludzie są potworami. - zauważyłam bawiąc się jedzeniem.
- Takie już jest życie, młoda. - Isabelle wzruszyła ramionami i odłożyła sztućce, dziękując. Obie wstałyśmy od stołu i zebrałyśmy brudne naczynia, wsadzając je do zmywarki.
- Wychodzę dziś do klubu z dziewczynami. - ciągła dalej, podnosząc lekko głos, by rodzice mogli ją usłyszeć.
- My także dziś wychodzimy. Jesteśmy umówieniu na kolację z państwem Richardson. - tata przypomniał, kiedy wróciłyśmy z powrotem do jadalni i zajęłyśmy swoje miejsca. Wspominał o tej kolacji już od kilku dni.
- Kochanie, może zostaniesz w domu i dotrzymasz towarzystwa siostrze? - mama spytała uprzejmie, choć i tak wszyscy dobrze znaliśmy odpowiedź.
- Nie.
- Nie.
Zaprotestowałyśmy równocześnie.
- Nie chcę jej psuć wieczoru. Poza tym widzicie, że na pewno nie będę się nudzić. - kiwnęłam głową w stronę książek ułożonych na stoliku w salonie.
- Widzicie? A ja nie zamierzam jej przeszkadzać. - Isabelle uśmiechnęła się, splatając przed sobą dłonie na stole, wyraźnie zadowolona.
- Wolałbym, żebyś nie zostawała sama w domu - tata pokręcił głową na boki. Takiej też odpowiedzi mogłam się spodziewać. Był zdecydowanie zbyt wyczulony. - Nie wiadomo jak długo tam będziemy, a mimo to mamy stąd aż dwie godziny drogi. - wpatrywał się z wyraźnym niezadowoleniem w żonę.
- Pragnę wam przypomnieć, że Maya skończyła już osiemnaście lat i nie jest dzieckiem. Nie trzeba jej niańczyć. - zauważyła sfrustrowana Izzy. Przytaknęłam jej, choć nie powiedziałabym tego takim tonem jak ona. Sposób w jaki walczy o swoje, to kolejna rzecz, która nas różni.
Położyłam stopy na krześle i objęłam je rękami, przyciskając do piersi.
- W takim razie może chociaż weź Mayę ze sobą? - wtrąca mama. Tata bierze gwałtowny oddech, nie spodziewając się tych słów z jej strony.
- Amando, to nie jest dobry..
- Daj spokój, Arthurze! Przecież Izzy będzie miała na nią oko, prawda? - uciszyła go i przeniosła wzrok na Isabelle.
Popatrzyłyśmy na siebie zniesmaczone. Sama nie wiem kto miał większy grymas na twarzy - ja, czy Isabelle.
- W zasadzie.. - zaczęła niepewnie, wahając się, zostając jeszcze w lekkim szoku. - mogłabym ją zabrać.
Kiedy wróciła do mnie wzrokiem, rzuciłam jej spojrzenie w stylu 'Oszalałaś?!'
- Cieszę się, że bierzecie pod uwagę to, czego ja chcę. - mruknęłam pod nosem, lecz nie byli w stanie tego usłyszeć. Nie byłam nawet w stanie wyrazić jak bardzo żałowałam, że nie mogłam zaproponować, by Luke został u nas na dzisiejszą noc. Od rana był podekscytowany, gdyż wieczorem miała przylecieć jego starsza siostra wraz z Rosie - jej córeczką z Ameryki. Dlatego też ta opcja zdecydowanie odpadała, mimo, że z całą pewnością była skutecznym sposobem przekonania rodziców. Ja po prostu nie mogłam tego zrobić Lucasowi.
- Twoje koleżanki nie będą miały nic przeciwko? - próbowałam złapać się ostatniej deski ratunku. Mój głos stał się lekko piskliwy, gdy wypowiadałam ostatnie słowa. Wiedziałam, że tacie nie podobał się ten pomysł, ale bardziej niż nie chciał mnie tam puścił, wolał nie zostawiać mnie samej. Jak na ironię w domu na pewno jestem o wiele bezpieczniejsza niż wśród ludzi, którzy mają nie wiadomo jakie zamiary. Oni jednak mieli inne zdanie. Posiadanie ojca prokuratora ma jednak swoje minusy. Na porządku dziennym opowiadał nam o porwaniach, kiedy przestępcy chcieli okraść dom, ale ostatecznie musieli zatrzeć ślady, pozbywając się świadków.
Gdy tylko Izzy zaczęła chodzić do klubów, nie było dnia, by nie było to powodem do kłótni z rodzicami. Choć mamie nie przeszkadzało to tak bardzo, prosiła ją jedynie by zachowywała się rozsądnie, a moja siostra nawet z tego potrafiła zrobić awanturę. Uważała, że jej nie ufają, choć wcale tak nie było. Po prostu się martwili, i w pełni to rozumiałam. Tata długo się upierał, i zabraniał jej wyjść ze znajomymi po nocach, bo: 'dobrze wiedział, jak kończą się takie wypady'. Z czasem, gdy zauważyli, że i tak nie uda im się jej przekonać, odpuścili.
Teraz wyganiają mnie (można by rzec) siłą.
- Nie, na pewno nie będą miały nic przeciwko. - wszystkie nadzieje uciekły ze mnie nie pozostawiając po sobie cienia nadziei.
Mam już swoje plany na wieczór, wiecie? Nie po to siłowałam się ze stosem tych ciężkich książek, by ostatecznie leżały nietknięte w pokoju. - chcę powiedzieć, ale nie mówię.
 - W takim razie postanowione!


- Bawcie się dobrze! - krzyknęła mama, kiedy Isabelle wypchała ją ostatecznie za drzwi. Po ostrzeżeniach z jej strony, ale głównie od taty, w końcu zbierali się do drogi.
- Wy również, mamo. Powodzenia na kolacji. - zawołałam za nią uśmiechając się. Odpowiedziała mi tym samym, i zniknęła w czarnym BMW ojca. Machała nam, dopóki podjazd nie zniknał za bramą. Izzy zatrzasnęła gwałtownie drzwi, sprawiając, że wzdrygnęłam się lekko. Mruknęła coś do siebie w podekscytowaniu i minęła mnie bez słowa. Wyszłam z holu i pobiegłam za nią na górę. Dogoniłam ją dopiero przed drzwiami naszych pokoi, które znajdują się na wprost siebie. Zanim weszła do środka, zaczęłam ją zagadywać.
- Skoro rodziców już nie ma, to.. udanej imprezy. - odpowiedział mi jej pytający wzrok.
- Chyba nie zamierzasz się wymigać? moje milczenie uznała za potwierdzenie. - Zapomnij. - parsknęła, zakładając sobie ręce na piersi. Zaczęłam kiwać się lekko na piętach w przód i w tył.
- Oj, no dlaczego? Jeśli mnie zabierzesz, będę ci tylko przeszkadzać. Rodzice nawet się nie dowiedzą, że zostanę tu sama. - z całych sił starałam się ją przekonać. Widząc jej niewzruszoną minę wiedziałam, że jednak marny mam do tego talent.
- Nie ma mowy, Maya. Nie chcę nawet myśleć jaką karę by mi dali, gdyby się dowiedzieli, że cię nie zabrałam.
- Nie dowiedzą się! - jęczę, patrząc jej błagająco w oczy.
- Nie. Nie dyskutuj ze mną.
Zacisnęłam szczękę, by nie powiedzieć czegoś, czego bym później żałowała. Zostawiłam ją samą na korytarzu i weszłam do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi. Nie trwało to jednak zbyt długo, bo Isabelle otworzyła je z powrotem i stanęła w progu. Wywróciłam oczami i nawet nie odwróciłam się w jej stronę. Naprawdę nie miałam ochoty tam iść. To nie dla mnie.
- Wychodzimy za dwie godziny. Szykuj się.
A potem ponownie zostałam sama. W odbiciu lustra stojącego przy ścianie zobaczyłam swoją naburmuszoną minę.


Kiedy stanęłam obok Isabelle, czułam się trochę nie na miejscu. Ona, ubrana w małą czarną, która podkreślała jej idealną figurę i biust, którego pozazdrościć jej mogła niejedna dziewczyna. Ponadto, na stopach miała założone wysokie szpilki, tego samego koloru. Dzięki nim wydawała się teraz o wiele wyższa, niż była w rzeczywistości i jednocześnie miała nade mną sporą przewagę. Prostym, różowym włosom pozwoliła opaść na ramiona, nie siląc się na żadną szykowną fryzurę. Było to moim jedynym punktem zaczepienia, gdzie nie miałam wyrzutów sumienia, że nic nie zrobiłam z swoimi.
 Spojrzałam jeszcze raz na siebie z góry. Czarne dżinsy z wysokim stanem, które ciasno przylegały do mojego ciała i bluzka z długim rękawem w kolorze pudrowego różu, zrobiona z cieniutkiego materiału. Na moich stopach znajdowały się czarne conversy, które nijak się miały do podkreślenia moich nóg. Założyłam je dlatego, bo były to moje najwygodniejsze buty jakie miałam. Teraz zastanawiałam się, czy jednak nie było lepiej pomęczyć się i założyć coś bardziej efektownego.
Mój makijaż także nie szczycił się niczym szczególnym. Pomalowałam jedynie rzęsy, a na usta nałożyłam szminkę w lekko różowym kolorze.
Patrząc prawdzie w oczy, na swoje usprawiedliwienie miałam jedynie to, że zmusiłam się do niewiele większego dekoltu, niż nosiłam zazwyczaj. Chociaż nie żebym miała co pokazać. 
Kiedy tak czekałyśmy przed domem, aż przyjadą po nas jej koleżanki, niesamowicie cieszyłam się, że postanowiłam wziąć ze sobą skórzaną kurtkę. Noce powoli robiły się zimniejsze i ta nie nie należała do wyjątków. Ponadto wiatr coraz bardziej rozwiewał moje włosy. Isabelle była w samej sukience i na sam widok jej trzęsącego się ciała przechodziły mnie dreszcze. Kilka minut później usłyszałyśmy warkot silnika, a moim oczom ukazał się sportowy samochód. Dziewczyny zahamowały przed nami z piskiem opon i opuściły automatyczne szyby w dół. Z głośników wydobywała się dudniąca muzyka, której nigdy sama bym nie włączyła. Ale są różne gusta.
- Cześć, laski! - zapiszczała siedząca za kierownicą blondynka. Mimo, że powiedziała to w liczbie mnogiej, nie czułam by mówiła też do mnie. Uśmiechnęłam się jednak, zerkając niepewnie na Isabelle.
- Ty musisz być Maya. - przywołała mnie druga. Miała długie, kasztanowe włosy, sięgające do pasa. Na jej ustach malował się przyjazny uśmiech, kiedy wyciągnęła do mnie dłoń. - Diana. Miło mi cię poznać.
- Wzajemnie. - podeszłam do niej starając się nie pokazywać zawstydzenia i uścisnęłam lekko jej dłoń.
- No, słodziutkie! Pakujcie się do środka, bo już naprawdę późno. - blondynka zerknęła na zegarek. Zrobiłam krok w tył i złapałam za klamkę, otwierając sobie drzwi. Izzy przeszłą na drugą stronę i zrobiła to samo. W środku poczułam słodki zapach perfum, gdy sięgnęłam po pas bezpieczeństwa. Blondynka patrzyła na mnie w lusterku, ale udawałam, że tego nie zauważyłam. Nie miałam śmiałości odezwać się do niej pierwsza.
Ruszyłyśmy z piskiem opon, zostawiając za sobą kłęby dymu. Przez osiąganą prędkość, automatycznie wbiłam się głębiej w skórzaną tapicerkę. Dziewczyna za kierownicą najwidoczniej lubiła szybką jazdę. Kiedy zerknęłam na nią, uśmiechnęła się do mnie ochoczo i w końcu się przedstawiła:
- Jestem Stella.


Zaparkowałyśmy przed samym wejściem do klubu, gdzie zbierał się już tłum ludzi. Odwracając głowę w stronę końca rzędu ustawionych ludzi stwierdziłam, że spędzimy tu przynajmniej jakieś dwie godziny, aż w końcu nadejdzie nasza kolej. Muzyka była tak głośna, że będąc tu gdzie jestem, miałam wrażenie jakbym stała tuż przy głośnikach.
Stella wcale nie pojechała na parking, by odstawić samochód tak jak robili to inni. Zamiast tego zatrzymała samochód i pospiesznie zmieniła płaskie baletki na czarne obcasy. Kiedy dziewczyny zaczęły otwierać drzwi, zrobiłam to samo. Wtedy w naszą stronę podbiegł chłopak o przydługich, czarnych włosach i wyciągnął dłoń do Stelli, jak się okazało - po kluczyki. Blondynka zawiesiła je na palcu wskazującym i potrząsnęła mu nimi przed nosem.
- Jedna ryska, a ci nogi, z dupy, powyrywam, jasne? - cedziła powoli każde słowo, uśmiechając się słodko na koniec. Chłopak przytaknął i zabrał je z jej ręki. Kiedy zdałam sobie sprawę, że wpatrywałam się w nich w osłupieniu, od razu odwróciłam wzrok i skierowałam się w kierunku ludzi, którzy stali na końcu długiego rzędu. Zrobiłam jedynie kilka kroków, kiedy dotarł do mnie rozbawiony głos Issabelle.
- Maya, co ty wyprawiasz? - stanęłam w miejscu i przekręciłam głowę w jej stronę.
- No, idę do kolejki. - bardziej zabrzmiało to jak pytanie niż stwierdzenie. Kiedy dziewczyny zaczęły się śmiać, czułam się jeszcze bardziej zdezorientowana.
- My nie czekamy w kolejce. - Diana wyraźnie zaakcentowała drugie słowo, odrzucając długie włosy na plecy. Dopiero wtedy zauważyłam, że miała na sobie czerwoną, lekko rozkloszowaną sukienkę i szpilki w tym samym kolorze. Wyglądała olśniewająco.
Ohh. - udało mi się z siebie wykrztusić. Sama nie byłam pewna czy to reakcja z powodu faktu, że nie musiałyśmy marznąć na wietrze jak wszyscy, czy może dlatego, że jest niesamowicie piękna. Zresztą cała ich trójka wygląda, jakby właśnie urwała się z pokazu mody jakiegoś sławnego projektanta. Ja przy nich wyglądałam jak dziewczyna do parzenia kawy.
- Będziesz musiała się jeszcze dużo nauczyć, słońce. - Stella objęła mnie jednym ramieniem i poprowadziła w stronę wejścia. Drugą ręką poprawiła swoją obcisłą sukienkę w ciemno zielonym kolorze.
Kiedy przechodziłyśmy obok bramek, za którymi stali wszyscy, tłum wzburzonych ludzi wydał pretensjonalne okrzyki. Niektórzy nawet wypowiedzieli w naszą stronę parę obelg, co sprawiło, że czułam się jeszcze gorzej niż przed chwilą. Dziewczyny jednak zignorowały ich pełne nienawiści spojrzenia i podeszły do ochroniarzy z wysoko uniesioną głową i szerokim uśmiechem na twarzy. Stella na moment puściła moje ramię i pokazała reszcie środkowy palec, kiedy ich krzyki nie ustępowały. Zagryzłam wargę, próbując przełknąć poczucie winy, jakbym to ja pokazała im ten wulgarny gest.
Diana przywitała się skinieniem głowy z ochroniarzami, a oni uśmiechnęli się do niej szeroko i otwarli przed nami szlaban. Po ich reakcji domyśliłam się, że muszą się dobrze znać, skoro nie poprosili nas nawet o dowody. Przeszłyśmy przez próg i weszłyśmy w głąb klubu. Z każdym krokiem muzyka stawała się coraz głośniejsza i w mojej głowie pojawiła się myśl, że jeśli spędzę tu całą noc, na pewno odbije się to na moim zdrowiu.
Dudniące rytmy odbijały się od ścian. Było tak głośno, że czułam nawet jak pod wpływem basów drżała moja klatka piersiowa. Coś jakby przeniknęły przez moje ciało i znalazły sobie w nim miejsce na dłużej. A jeszcze nawet nie weszłyśmy na salę.
Isabelle zwolniła i wyrównała tempo z moim. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że zostałam nieco w tyle. Obrzuciła mnie wzrokiem, więc przestałam się rozglądać wokół siebie i skupiłam swoją uwagę na niej.
- Idę ze Stellą do szatni, wziąć ci kurtkę? - zapytała, choć i tak wiedziała co powiem.
- Tak, jasne. - ściągnęłam z siebie ubranie i podaję jej.
- Idź z Dianą do środka. Zaraz do was dołączymy. - powiedziała i zniknęła z blondynką za rogiem.
 Tak jak prosiła, podeszłam do Diany i uśmiechnęłam się lekko. Dziewczyna złapała mnie za rękę i poprowadziła przed siebie długim korytarzem. Przez swoje szpilki była ode mnie odrobinę wyższa, ale myślę, że gdyby je zdjęła byłybyśmy sobie równe. Niestety tylko pod względem wzrostu. Zdaję sobie sprawę, że wyglądem nie dorastam jej nawet do pięt.
Kiedy dotarłyśmy do końca korytarza, moim oczom ukazała się ogromna sala z mnóstwem ludzi na parkiecie. Podskakiwali w górę, wyrzucając ręce w rytm muzyki. Z zniesmaczeniem dostrzegłam, że co niektórzy ocierali się o siebie w dość.. sugestywny sposób. Diana chyba to zobaczyła, bo w jej oczach pojawiło się rozbawienie.
- Przyzwyczaisz się. - starała się mnie zapewnić. Nie, nie przyzwyczaję się, bo nie zamierzam tu nigdy wracać, dodałam w myślach. Nie wiedziałam co ci wszyscy ludzie widzieli w spędzaniu czasu w taki sposób. Precyzując dokładniej - szczególnie w opijaniu się do nieprzytomności.
W chwili kiedy o tym pomyślałam, Diana zaczęła ciągnąć mnie w kierunku baru. Wzdłuż niego ustawione były wysokie krzesła, odpowiednie do wysokości blatu, gdzie pojawiały się liczne ilości drinków dla klientów.
Brunetka usiadła z elegancją na jednym ze stołków, poklepując miejsce obok siebie. Wspięłam się obok niej niezgrabnie i położyłam stopy na metalowych rurkach pod moimi nogami. Poprawiałam się jeszcze przez chwilę, by znaleźć najwygodniejszą pozycję, ale wtedy podszedł do nas barman. Z uśmiechem zarzucił sobie ściereczkę na ramię. Przestałam się wiercić.
- Co dla was, piękne Panie?
- Martini z lodem. - Diana rzuciła mu piękny uśmiech, opierając się łokciem o blat.
- Dla ciebie to samo? - zwrócił się do mnie. W międzyczasie wyciągnął spod blatu dwie, wysokie szklanki i postawił je przed nami. Wykorzystałam chwilę i zmierzyłam go wzrokiem. Miał ciemnobrązowe, lekko zmierzwione włosy, ułożone delikatnie do góry. Nie potrafiłam określić, czy przyczyną może być nałożony żel, czy po po prostu układały się tak naturalnie. Poza tym, był całkiem przystojny.
Kiedy podniósł głowę i spojrzał na mnie, zauważyłam, że jego oczy są w kolorze jasnego brązu, kontrastując z ciemną karnacją. Niespodziewanie puścił mi oczko, a ja dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że przyłapał mnie jak mu się przyglądam. Momentalnie odwróciłam wzrok i popatrzyłam na siedzącą obok Dianę. Rzuciła mi wyczekujące spojrzenie, ale przez wstyd ogarniający moje ciało, nie od razu domyśliłam się o co chodzi. Kątem oka zerknęła w stronę przygotowywanego dla niej drinka, a zaraz potem wróciła do mnie. Wtedy zorientowałam się, że dawała mi znak.
- Ah, dla mnie tylko sok.. - Diana starała się ukryć uśmiech, zaciskając usta w wąską linię. - pomarańczowy - dodałam zmieszana i zakryłam twarz włosami, by chłopak nie mógł zauważyć moich rumieńców.
Patrząc w bok zauważyłam, że w naszą stronę zbliża się jakiś facet. Chwiejnym krokiem podszedł do Diany i oparł się łokciem o blat, jednak był tak pijany, że kiedy chciał podeprzeć głowę na ręce, momentalnie zsunęła mu się, uderzając płasko w powierzchnię. Brunetka jeszcze go nie zauważyła, bo była zwrócona w moją stronę. Mężczyzna z całych sił próbował utrzymać powieki otwarte, ale widziałam, że sprawiało mu to ogromną trudność. Otworzył usta, ale zanim słowa wypłynęły z jego ust, musiała minąć dobra chwila.
- Witaj, aniele. - powiedział bełkotliwym głosem, po czym westchnął z wysiłku. Nigdy nie pomyślałabym, że wypowiedzenie tak krótkiego zdania może dla kogoś równać się z przebiegnięciem maratonu.
Diana ściągnęła brwi i odwróciła się w stronę dobiegającego głosu. Kiedy zauważyła kto jest jego właścicielem, na jej twarzy pojawiło się lekkie rozbawienie.
- Cześć, Toby. - odezwała się. Jeśli dziewczyny miały takich znajomych, to naprawdę chciałam stamtąd wyjść szybciej, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. - Mayu, poznaj Toby'ego. - kontynuowała.
Nie musiała mnie mu przedstawiać. W końcu i tak jestem pewna, że nie będzie z tego nic pamiętał. Nie chciałam, żeby było mu przykro z mojego powodu (choć nie wiem czy ten cały Toby był w stanie poczuć teraz coś innego, niż zapach alkoholu bijący od jego ciała) i postanowiłam schować swoje zniesmaczenie do kieszeni. Naprawdę starałam się uśmiechnąć i powiedzieć, że miło mi go poznać, ale choćbym włożyła w to całe swoje chęci, nie przeszłoby mi to przez gardło.
Blondyn przysunął się w moją stronę, o mało nie tracąc równowagi. Złapał moją rękę, a ja w połowie drogi prawie mu ją wyrwałam. Nie zrobiłam tego jednak, stwierdzając, że nie mogę być tak niegrzeczna. Na mojej twarzy pojawił się widoczny grymas, kiedy pocałował wierzch mojej dłoni. Właściwie to ciężko to nazwać pocałunkiem. On ją po prostu oślinił.
- Wybacz, że sobie na to pozwoliłem, ale jesteś taka słodziutka.
Słysząc to, zdusiłam w sobie nieprzyjemny odruch wymiotny. Wyrwałam rękę z jego uścisku i położyłam sobie na kolanach. Ponad jego ramieniem dostrzegłam przepraszające spojrzenie Diany. Odwróciłam głowę w bok, wpatrując się w jakąś parę pod ścianą. Kiedy zdałam sobie sprawę, że chłopak wsuwa ręce pod sukienkę dziewczyny, od razu odwróciłam wzrok.
Gdyby rodzice zobaczyli namiastkę tego wszystkiego, nie pozwoliliby mi tu przyjść.
- Albo mi się wydaje, albo tamta rudowłosa dziewczyna cały czas na ciebie zerka, Toby. - Diana kiwnęła głową w stronę parkietu. Blondyn podążył za nią wzrokiem, zatrzymując go gdzieś pośród tłumu.
- Chyba masz rację. Niezła jest. - drugie zdanie dodał już bardziej do siebie. Bez słowa pożegnania odepchnął się od blatu i poszedł w tamtym kierunku. Nie, żebym chciała go uściskać.
Toby był albo tak naiwny, albo przez alkohol nie potrafił odróżnić prawdy od kłamstwa. Patrząc jak się zataczał stwierdziłam, że jedno i drugie.
W oddali kilkunastu kroków dostrzegłam, że Isabelle wraz ze Stellą rozglądają się za nami. Podniosłam rękę by im pomachać, kiedy zaczęły patrzyć w tym kierunku. Zauważywszy to, zaczęły przeciskać się przez tłum. Kilka razy musiały odepchnąć obcych łokciami, zanim w końcu do nas dotarły. Dyskretnie dostrzegłam, że obsługiwał je już inny barman, gdy zamawiały sobie po drinku. Szczerze mówiąc pierwszy raz słyszałam takie nazwy, ale moja siostra najwidoczniej piła tu często, bo nawet nie musiała zerkać w kartę napojów.
Klub był wypełniony po brzegi. Zastanawiałam się, czy zawsze jest tu tyle osób, czy akurat trafiłam na wyjątkowo tłoczną imprezę. Z powodu braku większej ilości wolnych krzeseł, dziewczyny musiały stać obok nas. Podrygiwały w rytm muzyki i kołysały się na boki. Razem z Dianą dostałyśmy swoje napoje, dlatego też upiłam mały łyk soku przez słomkę. Izzy przewróciła dyskretnie oczami na moje zamówienie, jakby była pewna, że nie będzie zawierał alkoholu.
Po chwili dziewczyny dostały swoje szklanki i wyraźnie zadowolone upiły spory łyk.
- Maya zdążyła już poznać Toby'ego. - Diana oznajmiła i zaśmiała się lekko. Dziewczyny zawtórowały jej, a Stella poklepała mnie współczująco po ramieniu.
- Tutejszy Alvaro.. - jej głos był wypełniony kpiną. - a przynajmniej tak mu się wydaje.
Didżej ściszył nieco muzykę, by oznajmić tytuł kolejnej piosenki.
- Chodźmy zatańczyć, dziewczyny. - Stella pociągnęła Dianę za rękę, ściągając ją z krzesła. Blondynka zaczęła kręcić biodrami, zwracając tym samym uwagę stojących obok mężczyzn. Isabelle popatrzyła na mnie.
- Maya, idziesz?
- Nie, zostanę tutaj. Dopiję sok i może później do was dołączę. - powiedziałam podnosząc szklankę. Obie wiedziałyśmy, że wcale tego nie zrobię.
Izzy wahała się czy może zostawić mnie samą. W końcu obiecała rodzicom, że będzie mnie pilnować. Ale gdy popędziłam ją ręką w kierunku odchodzących dziewczyn, odpuściła.
- Nie będziemy odchodzić daleko. - zapewniła, na co skinęłam głową. Obróciłam się z powrotem w stronę baru i podparłam się na ręce. Nie chciałam tam być. Po prostu tam nie pasowałam.
Bawiłam się słomką myśląc, jak cudownie byłoby leżeć pod ciepłym kocem z kubkiem gorącej herbaty. Będąc tu, ta perspektywa wydawała mi się niesamowicie odległa.
- Pierwszy raz tutaj? - podniosłam głowę i dostrzegłam, że ten sam barman o cudownych tęczówkach ponownie zjawił się przede mną. Patrzył mi prosto w oczy, uśmiechając się przyjaźnie.
- Aż tak to widać? - spytałam speszona, zakładając kosmyk włosów za ucho. Kolejny słodki uśmiech.
- Nie, po prostu nigdy wcześniej cię tu nie widziałem. - patrzyłam jak zwinnie robił kolejne drinki. Potrząsnął jakąś butelką w powietrzu, a następnie otworzył ją i zaczął rozlewać do kieliszków niebieską substancję. - W innym wypadku raczej bym cię zapamiętał. - popatrzył na mnie spod wachlarzu długich rzęs. Fala gorąca rozeszła się po całym moim ciele. Nie do końca wiedziałam, jak mam się czuć z tym, że ten chłopak prawdopodobnie ze mną flirtował.
- To raczej nie moje klimaty. - bąknęłam w odpowiedzi. Odłożyłam szklankę i obróciłam się w stronę parkietu. Gdzieś po środku mignęła mi się sylwetka Isabelle, lecz tylko przez ułamek sekundy.
Mój wzrok powędrował w górę w kierunku górnych barierek. Pojedyncze osoby stały przy metalowych rurkach obserwując tańczących ludzi z góry. Głównie byli to mężczyźni, którzy najwyraźniej szukali sobie partnerki na dzisiejszy wieczór. Mój wzrok zatrzymał się na mężczyźnie o lekko kręconych włosach, zaczesanych do tyłu, który stał dokładnie po środku. Stał lekko pochylony do przodu, opierając się na łokciach o rurki. Miał na sobie czarną koszulkę z krótkim rękawem i tego samego koloru dżinsy.
W tym wszystkim nie byłoby nic dziwnego, i pewnie nawet nie zwróciłabym na niego uwagi, gdyby nie jeden, bardzo istotny fakt. Jego intensywny wzrok był skupiony na jednej osobie, odkąd go zobaczyłam. Zdawało mi się, że przez ten czas nawet nie mrugnął okiem, jakby nie chciał tej osoby spuścić z oczu. A najgorsze było to, że wpatrywał się właśnie we mnie.
Rozglądnęłam się na boki patrząc, czy aby na pewno nie ma nikogo obok mnie, jednak w tamtej chwili przy barze siedziałam tylko ja, i dwie dziewczyny w samym rogu sali.
Nie było opcji, żebym się pomyliła. Patrzył na mnie.
Nie wiem jak długo mnie obserwował, ale odkąd to zauważyłam minęła dobra chwila, a on nadal nie zmienił pozycji. Moje serce przyspieszyło kilkakrotnie. W tłumie ludzi próbowałam odszukać którąś z dziewczyn, lecz w tamtym momencie nie mogłam dostrzec żadnej z nich. Przełknęłam gulę formującą się w moim gardle i znowu zerknęłam na górę, tym razem dyskretnie. Wciąż tam stał. Jego wzrok tym razem nie był już utkwiony we mnie, a na..
- Maya.. - podskoczyłam gwałtownie, kiedy ktoś położył mi dłoń na ramieniu - ..wszystko w porządku? - uspokój się Maya, to tylko Isabelle, powtarzałam w myślach. Wzięłam kilka głębszych wdechów zanim się uspokoiłam.
- Niezupełnie. - powiedziałam szeptem, choć nikt więcej nie mógł mnie usłyszeć. Isabelle zniżyła głowę tak, by nasze oczy znajdowały się w jednej linii.
- Co się dzieje? - wpatrywała się we mnie z niepokojem, czekając aż się odezwę.
- Ten chłopak. Na górze, przy barierkach. Znasz go? - zapytałam i odwróciłam głowę w inną stronę, jakbym wcale nie powiedziała jej o tajemniczym brunecie. Jeżeli wciąż się tu gapił to wolałam by nie zauważył, że o nim rozmawiamy. Isabelle odwróciła się w tamtą stronę, a ja zagryzłam wargę. Przejechała wzrokiem po wszystkich znajdujących się tam osobach i z powrotem popatrzyła na mnie.
- Który, Mae? Jest ich tam kilku. - położyła dłonie na moich kolanach.
- Stoi dokładnie na wprost nas. Cały na czarno. -  ponownie tam spojrzała. Nie ma opcji, by nie zorientował się, że powiedziałam coś Isabelle. Wbiłam wzrok w mężczyznę obok nas, który stał dosłownie na wyciągnięcie ręki. Przenosił ciężar ciała na łokcie, którymi opierał się o blat, a twarz miał obróconą w przeciwnym kierunku. Stał nadzwyczaj blisko, mimo, że w tamtym momencie miejsca przy barze świeciły pustkami. Patrzył właśnie wzdłuż rzędu wolnych krzeseł, lecz nie przesunął się nawet o milimetr. Miałam wrażenie, jakby właśnie..
- Ale tam nikogo nie ma. - Izzy rzuciła mi zdziwione spojrzenie. Zmarszczyłam brwi i zerknęłam ponad jej ramieniem. Miała rację. Już go tam nie było. - Co z nim nie tak?
Przełknęłam ciężko ślinę. Może za bardzo panikowałam? Wcześniej nie przeszło mi przez myśl, że mógł obserwować mnie dlatego, że odstawałam od reszty. Wszystkie dziewczyny były ubrane w dość skąpe stroje w przeciwieństwie do mnie.
- Nic takiego. - bąknęłam, ocierając swoje trampki o siebie. Zdezorientowanie na twarzy mojej siostry było całkowicie zrozumiałe.
- Jesteś pewna? - mierzyła mnie badawczym wzrokiem.
- Tak, Isabelle. - wcale nie byłam. Ale ta opcja wydawała się najbardziej prawdopodobna. - Idź się bawić dalej.
- Nie. Nie zostawię cię teraz samej.
- Zaraz do was dołączę, tylko skoczę wcześniej do toalety - powiedziałam, tym razem faktycznie mając taki zamiar. Wzięłam szklankę do ręki i opróżniłam resztę swojego soku. Chłopak obok mnie dostał swoje drinki i ruszył w stronę stolików ustawionych po drugiej stronie sali. Nawet nie miałam okazji zobaczyć jego twarzy.
- Pójdę z tobą.
- Oh, daj spokój. Będę z powrotem za minut, o ile nie będzie kolejki.
Wypchnęłam ją na parkiet i odłożyłam szklankę na blat. Wstając z miejsca poczułam, jak moje nogi lekko się zachwiały - jak myślałam - przez dłuższy brak ruchu. Przechodząc obok ludzi, przez przypadek wpadłam na kogoś. Wyjąkałam ciche przeprosiny, jednak ten ktoś minął mnie, nie zwracając na to uwagi. Tutaj nikogo to nie obchodziło.
Nagle poczułam jakiś zamęt. Twarze ludzi stojących obok mnie zaczęły stawać się niewyraźne. Zmarszczyłam brwi i zrobiłam kilka kroków przed siebie. Podłoga zaczęła wirować, a muzyka zdawała się dobiegać gdzieś z oddali. Podparłam się ręką o ścianę, nie wiedząc co jest grane. Coś było nie tak. Przecież nie piłam nawet łyka alkoholu. 
Wzięłam głęboki wdech, lecz to nic nie pomogło. Musisz dostać się do łazienki. Wytrzymasz Maya, powtarzałam w duchu. Jeszcze tylko kilka kroków.  
Zdawało mi się, że gdybym ochlapała się lodowatą wodą, wszystko wróciłoby do normy. Nie wróciłoby.
Obraz migotał mi w oczach. Widziałam tylko nasilające się czarne plamy. Mrużyłam powieki i rozszerzałam je na tyle, na ile mój stan mi pozwalał, ale to nic nie dawało. Wiedziałam już, że sama sobie nie poradzę.
- Isabelle.. - chciałam krzyknąć, ale nie mogłam. Z moich ust wydobył się jedynie cichy szept, który sama ledwo usłyszałam. - Isabelle, pomóż mi.
To były moje ostatnie słowa, zanim moje ciało ostatecznie osunęło się na ziemię.
- Cholera!
Ostatnie co pamiętam, to silne ramiona oplatające moją talię i zapach męskich perfum zmieszany z miętowym oddechem na mojej skórze.


Witam Was na Arogancie!
Pierwszy rozdział już za nami, mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Pomysł pojawił się nagle i całkowicie się w nim zakochałam. Nie wiedziałam, czy zacząć czy nie, ale dzięki mojej przyjaciółce zaryzykowałam. Zobaczymy jak to się dalej potoczy.
Liczę na Wasz odzew, bo nie wiem jak przyjmie się ta historia. Jesteście ciekawi, co mam dla Was tym razem? Powiedzcie proszę co myślicie w komentarzu. ♥ :))

Prolog


'Przejrzałam go. Wcale nie był arogantem.  
To tylko maska, pod którą się ukrywał.' 


Byłoby mi niezmiernie miło, gdybyście dali znać w dalszych komentarzach co sądzicie o moim nowym pomyśle.
Nie ukrywam, że potrzebuję Waszego wsparcia, bo nie wiem jak przyjmiecie tę historię. 
Mam nadzieję, że zakochacie się równie bardzo (a może i bardziej) jak ja! :)) ♥ x

Bohaterowie

Maya (Mae) Torres - 18l

Isabelle (Izzy) Torres - 22l


Stella Moore 23l

Diana Russel 22l


Harry Styles 22l


Louis (Lou) Tomlinson 24l


Lucas (Luke) Parker 18l